Owoce

Owoce

piątek, 31 stycznia 2014

[81] Syrop glukozowo-fruktozowy

Syrop glukozowo-fruktozowy to rodzaj cukru. Przy czym nie jest to cukier występujący w naturze. Owszem, glukoza i fruktoza to cukry pochodzące z natury.
Syrop glukozowo-fruktozowy powstaje jednak sztucznie, w drodze hydrolizy. Tworzony jest w wyniku reakcji chemicznych, przy udziale enzymów i kwasów. Nie ma więc z glukozą czy fruktozą, jaką znamy z owoców, zbyt wiele wspólnego.

Syrop powstaje z kukurydzy. Jako odpad przy produkcji wyrobów kukurydzianych jest tani i łatwy w obróbce, bo płynny.
Jest mało lepki, a poza tym nie krystalizuje się samoistnie. Dodatkowo, jeśli dodać go do jakiegoś produktu zawierającego sacharozę (zwykły cukier buraczany), syrop zapobiega i jego krystalizacji.
Producenci syropu i Amerykańskie Stowarzyszenie Plantatorów Kukurydzy twierdzą zgodnie, że działanie i kaloryczność syropu gluk-frukt jest taka sama, jak sacharozy.
Po ww. cechach fizycznych widać jednak dokładnie, że wzór chemiczny i  nazwa to jedno, a proces wytworzenia tego cuda do drugie i... wszystko zmienia. 

Z powyższych cech wynika zachwyt producentów i wszechobecność syropu w produktach żywnościowych. Łatwo toto podzielić, przetransportować, dodać do żywności. Dodatkowo pewne jest, że nic nam się nie skrystalizuje, nie wytrąci. Oczywiście poza tym bardzo istotne jest, że tanio. A głupi klient zeżre wszystko, co tanie.

Proponuję sprawdzenie tego co mamy w kuchni. Syrop gluk-frukt jest w deserach, jogurtach, sokach i napojach dla dzieci, w ciastkach, lizakach, dżemach, galaretkach, cukierkach, alkoholach smakowych, w pieczywie, w gorszych ketchupach, musztardach... wszędzie.


Poza tym, że słodzi robi jeszcze inne rzeczy. Wszystkie potwierdzone badaniami:
- powoduje tycie nastawiając organizm na produkcję tkanki tłuszczowej, zwłaszcza w okolicy brzusznej; myszy pojone w testach syropem gluk-frukt tyły na potęgę na koniec testów mając 90% więcej tkanki tłuszczowej od tych, którym syropu  nie podawano;
- przyczynia się do wystąpienia cukrzycy typu 2; przez zwiększenie apetytu i insulinooporność;
- podnosi poziom cholesterolu frakcji LDL i trójglicerydów we krwi;
- zwiększa problemy jelitowe przy nadwrażliwości (tzw. zespół jelita drażliwego);
- może powodować zaćmę cukrzycową;
- zwiększa apetyt, pobudza i nastawia na jedzenie; blokując leptynę (hormon odpowiedzialny za uczucie sytości) sprawia, że organizm nie dostaje sygnału, kiedy powinien przestać jeść;
- uzależnia podobnie jak sacharoza, tylko szybciej i mocniej; tak jak po ksylitolu nie mamy ochoty  na kolejne słodkie, tak po syropie gluk-frukt bardzo szybko sięgamy po kolejną dawkę;
- obniża odporność organizmu;
- pośrednio wpływa na hamowanie produkcji kolagenu i elastyny, przyspieszając w ten sposób proces starzenia;
- zakwasza organizm zaburzając równowagę kwasowo-zasadową; 
- zaburza przyswajanie magnezu, chromu, miedzi i wielu innych pierwiastków;
- powoduje nadpobudliwość; wrażliwe neurologicznie dzieci mają po nim objawy ADHD; może też powodować rozdrażnienie i agresję; 


Kolebką syropu gluk-frukt jest oczywiście USA. To tam zrodził się pomysł na syrop, na przełomie lat 50 - 60tych. Powodem był bunt plantatorów trzciny cukrowej, którzy chcieli zarobić więcej na tym słodkim specyfiku. Rząd stanął na wysokości zadania i wynalazł zamiennik, pokazując plantatorom figę i to bez maku.
Trudno stwierdzić skąd pochodzi syrop, jaki znajdujemy w tym co mamy w kuchni. Jeśli z USA, to na 99% pochodzi od kukurydzy GMO, bo tam praktycznie innej się już nie uprawia.
Nie ma niestety obowiązku umieszczania takiej informacji na opakowaniach, więc pojęcia nie mamy czy jemy śmieci w postaci byle gówna (znaczy syropu gluk-frukt), czy śmieci w postaci byle gówna GMO.


Syrop glukozowo-fruktozowy to syf jakich mało.
Nie jemy go dobrowolnie. A przynajmniej ograniczamy jak tylko się da.
Co i państwu polecam.

czwartek, 30 stycznia 2014

[80] Goździkowa pasta do zębów Dabur

Czasem mnie pognie i poddaję się modzie na super hiper zdrowe eko coś.
Takim czymś była, zakupiona przed rokiem w jakimś otumanieniu przedziwnym, ajurwedyjska pasta do zębów firmy Dabur. Goździkowa. Ziołowa.


Zakupiłam ją w eko sklepie, nie analizując składu. Taka dobra wszak, polecana, ziołowa, zdrowa i w ogóle wodotryski i fajerwerki.
Przyszła, przeczytałam skład dłuższy od inwokacji Pana Tadeusza i ... nie odważyłam się używać. 

Oto co zawiera:

Skład: Aqua (purified water), calcium carbonate , glycerin, Herbal extract (extract of anacyclus pyrethrum, acacia arabica, mimusops elengi, symplocos racemose, Eugenia jambolana), Sodium benzoate, pectic enzyme, calcium oxide, sodium lauryl sulphate, carrageenan, flavour (menthol, mentha viridis (spearmint) leaf oil, mentha piperita, citrus medica limonum (lemon) peel oil, Anethole, eucalyptol, coriandrum sativum (coriander) seed oil, zingiber officinale (ginger)root oil, Eugenia, Caryophyllus (clove), flower oil), Sdium Silicate, Sodium saccharin.

Woda
Węglan wapnia - utwardzacz, barwnik, środek utrzymujący zasadowy odczyn, rzekomo oczyszczający zęby z osadów;
Gliceryna - zdania podzielone; niby niezbyt cudowna w pastach, ale jest we wszystkich bez fluoru a i w tych z fluorem w większości;
Ekstrakty roślinne
Benzoesan sodu! - konserwant, szkodliwy dla ludzi i zwierząt; 
Enzym pektynowy
Tlenek wapnia
SLS! - spieniacz, wysuszający, podrażniający, bardzo źle działający na śluzówkę, mogący powodować owrzodzenia jamy ustnej;
Karagen! - kancerogenny, mogący powodować wrzodziejące zapalenie jelita grubego;
Aromaty
Krzemian sodu - krzemionka czyszcząca i polerująca;

To ja już jednak wolę klasyczną pastę z fluorem o prostym składzie.



wtorek, 28 stycznia 2014

[79] Karmel jako barwnik

Karmel to palony cukier. Jako barwnik ma symbol E-150 z dodatkiem literki. Samo E-150 nie powinno istnieć na ulotce, bo nic nie mówi o samym karmelu. Tzn. o tym jak jest produkowany i przy udziale jakiej substancji. Można więc zakładać, że jest najgorzej jak tylko się da, a producent próbuje to ukryć.

Karmel mamy dodawany do papu w formie:

E-150a - karmel alkaliczny, klasy I

E-150b - karmel siarczynowy, klasy II

E-150c - karmel amoniakalny, klasy III

E-150d - karmel amoniakalno-siarczynowy, klasy IV

O tym ostatnim było tu:

karmel amoniakalno-siarczynowy


***

Najlepszy z powyższych jest E-150a. Ten rodzaj karmelu otrzymuje się poprzez podgrzanie cukru do temp. 100st.C.
Tu mamy głównie problemy żołądkowe, jelitowe. Może też pojawić się nadpobudliwość.

Produkcja E-150b polega na podgrzewaniu sacharozy w towarzystwie siarki, najczęściej dwutlenku siarki.
W związku z obecnością siarki do ww. problemów dochodzi nadpobudliwość, rozdrażnienie, problemy wątrobowe.

E-150c produkuje się z użyciem amoniaku.
Poza powyższym mamy w gratisie problemy z płodnością. U zwierząt wywołuje wymioty.

E-150d to istna kumulacja. Mamy tu udział amoniaku, siarki i problemy które wyżej przedstawiłam.
Do tego wykazane w badaniach toksyczne działanie na krew szczurów oraz problemy z metabolizmem witamin z grupy B, wywoływane u królików. Są także sygnały o kancerogenności.

foto ze strony tesco.pl

Karmel jest wszędzie, w ciemnym chlebie (sugeruje, że to pieczywo pełnoziarniste - przekręt jakich mało), w piwie, w czekoladowych wyrobach, deserach, jako dodatek do białego cukru (że niby zdrowy, bo brązowy), nawet w sosie sojowym z niższej półki (który wcale sosem sojowym nie jest, notabene).

Czytamy skład i unikamy karmelu w kupowanych produktach. Zwłaszcza tego z literkami b, c, d.



[78] Sos sojowy

Ponieważ zaczęłam kwestię niezdrowej niefermentowanej soi i pojawił się temat sosu sojowego, zobligowano mnie do wyjaśnienia w czym rzecz. ;)

Otóż wyjaśniam:

Sos sojowy to produkt sojowy fermentowany.
Dobry, prawdziwy sos sojowy fermentuje kilka miesięcy przy udziale specjalnego grzyba, o nazwie koji.

Dobry sos sojowy zawiera tylko cztery (bezglutenowy - trzy) składniki:
- soja
- woda
- pszenica
- sól 

Koniec.

Sos sojowy bez pszenicy nosi nazwę tamari i składa się tylko z mielonych i fermentowanych ziaren soi, bez dodatku innych roślin.

Produkty sklepowe za 3-5 złotych to również produkt zawierający soję, ale nie są to tak naprawdę sosy sojowe. W takich sosach nie znajdziemy fermentowanej soi, a ekstrakt sojowy, nie ma tam mielonej, poddanej fermentacji pszenicy, a tylko mąka pszenna. Sosy takie nie fermentują kilka miesięcy i nigdy  nie widzą grzyba koji, powstają jedynie w drodze hydrolizy i to w parę godzin.
Zawierają także cukier jako dodatek smakowy i karmel jako barwnik, bardzo często wzmacniacz smaku, np. glutaminian sodu i konserwant - benzoesan sodu. Takich rzeczy w prawdziwym sosie sojowym nie znajdziecie.

Uwaga: na rynku są sosy sojowe składające się z soi, wody, soli i alkoholu. Np. Kikkoman.
One też nie widziały grzyba, a fermentacja jest krótka i ma miejsce z udziałem alkoholu. To też nie są prawdziwe sosy sojowe. Lepsze od naszego chłamu marketowego, ale to też nie jest to, czego szukamy.

***

Niżej przykładowe dobre sosy sojowe, dostępne na naszym rynku:

Lima, Strong Tamari (bezglutenowy):


Lima, wersja ze zmniejszoną ilością soli, Tamari (a więc bezglutenowy):


Lima, sos Shoyu, z pszenicą:


Czytamy składy!
I nie wierzymy w cuda. Nic, co produkuje się miesiącami nie będzie kosztowało 8zł za pół litra. Takie rzeczy to nawet nie w Erze.
W składzie ma być tylko to, co wyżej. Ewentualnie napis "koji" albo "aspergillus..."
Podróby stanowią 99% rynku sosów sojowych, dlatego też niektórzy producenci oryginałów umieszczają którąś z ww. nazw grzyba na opakowaniu, często w składzie.

Ww. sosy to cena w sieci około 20-25zł za 250ml, ok 35-40zł za pół litra w przypadku Tamari, albo około 25-30zł za pół litra Shoyu.

Smacznego.

Edit.
Firma Lima nie zapłaciła mi za reklamę, ani nie podarowała (niestety) sosu do testów i oceny. :)

poniedziałek, 27 stycznia 2014

[77] Czystek - cistus incanus

Czystek to krzew pochodzący z Półwyspu Iberyjskiego.


Nie, nie sadzimy go w ogródku dla ozdoby. Parzymy go. Jak herbatę. I pijemy. :) Czystek jest bardzo smaczny i delikatny. Z jednej łyżki suszu można przygotować litr herbaty. Zależnie od upodobań. Na opakowaniach zalecane jest parzenie od 1 łyżeczki na szklankę, do 1 łyżki na litr. Więc trzeba po prostu spróbować jaka moc komu pasuje.

foto: bardzo porządna herbatka, ładnie oczyszczona

Czystek ma dużo polifenoli, antyoksydantów i udowodnione działanie uodparniające. Świetnie sprawdza się w profilaktyce chorób układu krążenia. Neutralizując wolne rodniki opóźnia proces starzenia komórek. Polifenole mają działanie przeciwzapalne, antybakteryjne, antygrzybicze, antywirusowe.
Herbata z czystka działa także antyhistaminowo, sprawdza się więc doskonale w walce z alergiami.
Odkryto także, że ta niepozorna roślinka pomaga w leczeniu boreliozy. Jej działanie na bakterie polega na ich zlepianiu, co powoduje, że nie mogą one skutecznie połączyć się z błoną komórki, którą chcą zaatakować.

foto: czystek z polskiej fabryki, niestety z dużą ilością łodyżek itp.

Herbatkę z czysta trzeba polubić w takich sytuacjach jak:
- przeziębienie
- obniżenie odporności
- borelioza
- alergia
- grzybica
- zakażenia bakteryjne i wirusowe
- choroby zatok
- choroby układu krążenia
- bóle gardła
- zatory, zakrzepy, miażdżyca

Jako ciekawostkę dodam, że czystek ma działanie antyoksydacyjne trzykrotnie większe od zielonej herbaty i aż ośmiokrotnie większe niż witamina C.


Działanie czystka jest poparte wieloma badaniami. Niemcy przebadali tę roślinkę z każdej strony na tysiąc sposobów opisując każdy z efektów.
My pijemy herbaty z czystka regularnie. Ja bardzo lubię, a i młodemu smakuje.
Dodaję do niej odrobinę miodu albo ksylitolu, zaprawiając naturalnym sokiem, np. malinowym.
Pycha. :)

***

Ceny ma czystek bardzo różne, od 20zł za 200g za wersję rodzimą (susz wyprodukowany w Polsce, roślinka rośnie gdzie indziej), aż do 50zł za 200g (np. z Niemiec). Może są jeszcze droższe, ale na takie nawet nie patrzę. Niestety coś za coś. Za pierwszym razem kupiłam wersję z kremowego papierka. Zapłaciłam 44zł w Eko sklepie. (Odradzam allegro, tam jest drożej.) Pochodzenie niemieckie. Susz był średnio rozdrobniony, ale bardzo czysty.
Za wersję krajową dałam 22zł, a w środku zastałam dużo drobnicy, sporo grubych kawałków robiących objętość i trudnych do upchnięcia w małej kulce do zaparzania, oraz dużą ilość łodyżek, badylków, nawet kilka trawek. Zniosłabym to, gdyby nie smak. Bardzo różny od poprzedniego. Gorzkawy, o dziwnym aromacie pseudo-mięty. Generalnie herbata mało smaczna.

I jak tu nie wierzyć w stopniowanie przymiotnika dobry... lepszy... niemiecki? ;)


piątek, 24 stycznia 2014

[76] Nasiona Chia

Chia to szałwia hiszpańska. Małe nasionka, przypominające malusieńkie przepiórcze jajeczka. Takie moje osobiste, dziwne skojarzenie, wynikające z tego, że nasionka mają różne kolory, są ciemno albo jasno szare, srebrne, kremowe, mają plami i ciapki. Małe ślicznoty. :) W dodatku pełne cudownej mocy.

foto: moje ulubione Chia

Chia pochodzi z Meksyku i Gwatemalii. Jeszcze przed Kolumbem uprawiana była przez Azteków. /Kiedyś ludzie wiedzieli co dobre./

Z nasionek można zrobić wszystko. Zjeść na surowo, jak otręby. Dodać do jogurtu, sosu, zupy, sałatki (sama nie stosuję, bo opadają na dno i nasiąkają sosem, więc wyjada się je na końcu), mussli, mufinek, chleba, owocowego deseru. Co tylko komu przyjdzie do głowy. Można dodawać w całości, albo mielić.
Trzeba tylko pamiętać, że to roślina oleista (nazwa Chia oznacza: oleisty), więc mielenie Chia nie będzie przypominało mielenia kawy.  



Nasiona Chia są bardzo bogate w kwasy Omega-3 i Omega-6. Zawierają także łatwo przyswajalne białka, tłuszcze, błonnik rozpuszczalny, dużo przeciwutleniaczy. Mają dużo minerałów tj. wapń, fosfor, magnez, żelazo, cynk oraz witaminy z grupy B i E. Nie zawierają glutenu.
Polecane cukrzykom, spowalniają wchłanianie cukrów. Wspomagają przyswajanie pokarmów z przewodu pokarmowego.
Z racji dużej ilości błonnika pokarmowego znakomite dla osób walczących z wilczym apetytem, otyłością itp.
Zatrzymują wodę, potrafią wielokrotnie zwiększyć swoją objętość nasiąkając płynem. Zaletę tę wykorzystują sportowcy, którzy jedząc Chia na dłużej zatrzymują wodę w organizmie. Dzięki temu zjawisku Chia znalazło uznanie jako suplement wspomagający nawilżanie organizmu.


Dziennie zaleca się zjedzenie 1 do 2 łyżeczek tych wspaniałych nasionek. Polecam.
Przeciwwskazań brak. Szkodliwości brak. Wad brak. Zalet mnóstwo. 

Jedna uwaga: dodając Chia np. do ciasta chlebowego trzeba pamiętać o właściwościach wchłaniania wody przez ziarno. Jeśli nasionka wyciągną nam wodę z ciasta, chleb wyjdzie suchy. W chlebie i ciastach wskazane jest, by Chia dodane było na koniec, a przedtem zawieszone w wodzie na 15-30 minut. Wówczas dodajemy gotową już "galaretkę" - taką żelową formę przybierają Chia po namoczeniu - i ciasto z pewnością nie ucierpi.  

foto z kuchnia-kuchnia.pl 
 

czwartek, 23 stycznia 2014

[75] Kwasy tłuszczowe jednonienasycone

Kwasy tłuszczowe jednonienasycone - to najtrwalsze kwasy tłuszczowe. Zdrowe i stabilne, w większości. Niezbędne w naszej kuchni. To ich musimy szukać na opakowaniu tłuszczu, jeśli chcemy używać go do smażenia i pieczenia, bez obaw. Z jedną małą uwagą...

Należą do nich kwasy:
- oleopalmitynowy
- oleinowy
- erukowy
- nerwonowy


To co najważniejsze w kwasach jednonienasyconych, to zawartość w nich kwasu oleinowego i erukowego. Niżej wyjaśniam dlaczego.

Kwas tłuszczowy erukowy - jest szkodliwy. Głównie występuje w rzepaku i gorczycy. W oleju rzepakowym jego zawartość może stanowić nawet 50%. Podczas podgrzewania kwasu erukowego powstaje toksyczny izomer trans - kwas brasydynowy.

Badania na zwierzętach wykazały, że kwas erukowy powoduje stłuszczenie narządów. Potrafi także uszkadzać serce.
Obecność kwasu erukowego w rzepaku odpowiada za lata złej passy oleju rzepakowego. W chwili obecnej stosuje się odmiany o niskiej zawartości kwasu erukowego - nawet do 2%. Na rynku dostać można także bezeurkowy olej rzepakowy - i taki powinniśmy stosować w kuchni. 

Kwas oleinowy - to samo zdrowie. W największych ilościach znajdziemy go w oliwie z oliwek i w oleju rzepakowym. Ma właściwości przeciwzapalne, przeciwdziała odkładaniu blaszek miażdżycowych, obniża poziom złego cholesteroli (LDL), rozrzedza krew zapobiegając agregacji płytek krwi. Ważny w profilaktyce chorób nowotworowych.
Znajdziemy go także w oliwkach, awokado, orzechach nerkowców, pistacjach, migdałach.
To właśnie kwas tłuszczowy oleinowy jest tym najbardziej stabilnym, przez co oleje z największą jego zawartością rekomendowane są do obróbki cieplnej.

Oba te kwasy to tzw. Omega-9.

tabelka pochodzi ze strony sfd.pl

Wiele tłuszczów zawiera zarówno kwasy wielonienasycone i jednonienasycone. Najbardziej wartościowe są te, w których znajdziemy oba rodzaje kwasów, w dużych ilościach.

***

Reasumując...

Z powyższego wyraźnie (mam nadzieję) widać już skąd stale wygrywająca we wszelakich rankingach oliwa z oliwek. Nie dość, że bogata w kwasy Omega-3 i Omega-6, to jeszcze zawiera dużo Omega-9, zwłaszcza kwasu oleinowego, który nadaje jej stabilności i sprawia, że sprawdza się i do surówek i do smażenia.

Drugie miejsce dzięki sporej ilości kwasu oleinowego zajmuje olej rzepakowy, zwany oliwą północy. Oczywiście mowa o oleju rzepakowym bezerukowym.

Pomijam tutaj oczywiście taką kwestię jak cena. Jeśli weźmiemy i ją pod uwagę, ww tłuszcze zamienią nam się miejscami. Co jest zresztą całkiem sensowne. Olej rzepakowy wcale nie chowa się w tyle za oliwą z oliwek i z powodzeniem może z nią konkurować. 

Oba te tłuszcze używamy na surowo i po obróbce cieplnej, zawsze w wersji nierafinowanej. 

Uwaga: Pisząc o oliwie z oliwek zawsze mam na myśli tę extra vergine. 



[74] Kwasy tłuszczowe wielonienasycone

Kwasy tłuszczowe wielonienasycone należą do grupy NNKT, czyli niezbędnych nienasyconych kwasów tłuszczowych.

Znajdziemy w nich m.in. kwasy:
- linolowy
- linolenowy
- arachidonowy
- eikozapentaenowy
- dekozaheksaenowy


Kwasy tłuszczowe linolenowy, eiko (EPA) i dekoza (DHA) to tzw. Omega-3.
DHA i EPA znajdziemy w tłustych (polecanych) rybach, tj. łosoś, dorsz, makrela.
Trzeci ważny kwas Omega-3 znajdziemy w dużej ilości - ponad 50% - w oleju lnianym

Kwasy linolowy i arachidonowy to tzw. Omega-6.
Dużą ich ilość znajdziemy w oleju słonecznikowym, kukurydzianym, sojowym, lnianym, z orzechów włoskich, z winogron, z ryżu, w oliwie.
Do Omega-6 należy także kwas gammalinolenowy (GLA), który obok LA spotkamy w oleju z wiesiołka.

Spożywamy je wszystkie! W postaci możliwie nieprzetworzonej. Z wyjątkiem ww. ryb, które trzeba jakoś cieplnie obrobić, korzystamy z bogactwa kwasów Omega-3 i Omega-6 na surowo. Stosujemy więc olej lniany, wiesiołkowy, rzepakowy bezerukowy nierafinowany, słonecznikowy nierafinowany - wyciskane na zimno, oraz tran (olej z wątroby dorsza).  

***

Kwasy wielonienasycone są nietrwałe i delikatne, bardzo nie lubią wysokich temperatur. Im więcej kwasów wielonienasyconych (a mniej jednonienasyconych), tym bardziej taki tłuszcz nie lubi podgrzewania. Nigdy nie podgrzewamy więc np. oleju lnianego.

Pożądamy wszystkich kwasów wielonienasyconych. W odpowiednich proporcjach. O zaletach zdrowotnych kwasów Omega-3 i o tychże proporcjach do Omega-6 było już tutaj Omega-3 

***

Jeśli chcemy smażyć na tego typu tłuszczach wybieramy te najbardziej stabilne. Spośród ww. tylko cztery należą do tej grupy i zasługują na branie pod uwagę.

Podzieliłabym je na dwie części:

- Oleje o wysokiej temp. dymienia, nadające się do obróbki cieplnej mimo dużej ilości kwasów wielonienasyconych. Są to olej ryżowy i winogronowy. Niestety dostępne u nas tylko w wersji rafinowanej. Ale to dzięki temu procesowi są stabilne.

- Oleje stabilne dzięki dużej zawartości kwasów tłuszczowych jednonienasyconych (obok wielonienasyconych). Należą tu: olej rzepakowy i oliwa z oliwek. Dostępne w wersji nierafinowanej i rafinowanej.

c.d.
Kwasy tłuszczowe jednonienasycone... 

[73] Kwasy tłuszczowe nasycone


Nasycone kwasy tłuszczowe.

Tłuszcze nasycone uchodzą za zło wcielone.
Głównie są to tłuszcze pochodzenia zwierzęcego. Znajdziemy je w maśle, śmietanie, serach, ale też w niektórych olejach, m.in. palmowym i kokosowym.


Nasycone kwasy tłuszczowe to m.in.:
- masłowy
- kapronowy
- laurynowy
- palmitynowy
- stearynowy
- kaprylowy
- kaprynowy
i parę innych.

Nasycone tłuszcze są wyklęte przez dietetyków, kardiologów i innych specjalistów.
Nie, nie dlatego, że są trujące!
Rzecz w tym, że my (Polacy) ich nie jemy jak ludzie. My się nimi po prostu obżeramy.
Na śniadanie wciągamy kromę z masłem (albo nie daj Bóg z margaryną) i serem żółtym / twarogiem. Potem wchłaniamy schaboszczaka na smalcu i fryty. Do sałatki (o ile ją jemy w ogóle) wlewamy rafinowany olej słonecznikowy albo uniwersalny (i nawet nie wiemy co w nim jest). Na kolację zjadamy chleb z margaryną i pasztetem.W międzyczasie zagryzamy gotowe ciasteczka, paluszki, paróweczki "jedyneczki" itp. śmieci.


Tłuszcze tego typu nie są złe, jeśli jemy je w sensownych ilościach i w wartościowych produktach. 
Poza tym nie są tylko i wyłącznie szkodliwe. Zawierają także zdrowe kwasy tłuszczowe. Np. kwas laurynowy - w dużej ilości znajdujący się w oleju kokosowym. Kwas ten podnosi naturalną odporność naszego organizmu i nie ma związku z wysokim cholesterolem. Dlatego olej kokosowy jemy i nie ulegamy panice na widok nasyconych kwasów tłuszczowych na ulotce.

***

Bogate źródła nasyconych kwasów tłuszczowych (zawartość w 100g)

ProduktNasycone kwasy tłuszczowe [g]Tłuszcze ogółem [g]
Orzech kokosowy - miąższ58,568
Tłuszcz zwierzęcy56,0100
Masło53,580
Tłuszcz roślinny45,088
Słonina41,0100
Margaryna twarda35,080
Ser mascarpone30,546
Ser twarogowy półtłusty30,048
Śmietana 30%30,048
Creme fraiche, pełnotł.26,540
Ser stilton22,536
Ser cheddar, pełnotł.21,534
Czekolada18,531
Smażony boczek16,041
Pasztecik wieprzowy10,027
Frytki ziemniaczane9,037
Siekana wołowina7,016
Pieczeń jagnięcia6,514

tabelka pochodzi ze strony twojasylwetka.pl

Prawdą jest, że spożywanie dużych ilości nasyconych kwasów tłuszczowych kończy się wysokim cholesterolem, odkładaniem blaszek miażdżycowych w naczyniach krwionośnych, może prowadzić do zawału i udaru.
Prawdą jest też, że tłuszcze te (zwłaszcza masło) transportują witaminy w nich rozpuszczone: A, D, E i K.
W zasadzie to chyba wszystko co mówi się o tłuszczach nasyconych jest prawdą. :) 

Podsumowując - możemy jeść kwasy tłuszczowe nasycone, pamiętając by ich wartość kaloryczna stanowiła maksymalnie 10% całej dawki kalorii spożytych w danym dniu.
Tzn. że mają być one ułamkiem naszej diety, nie jej podstawą.

***

Inną kwestią jest obróbka termiczna tłuszczy  nasyconych.
W zasadzie to do podgrzewania nadają się jedynie dwa tłuszcze z tej grupy. Są to:
- olej kokosowy
- masło klarowane czy też tzw. Ghee
Oba mają dość wysoką temperaturę dymienia, przy czym nie należy ich smażyć wieczność. Wskazane jest krótkie obsmażanie i na małym ogniu. Jeśli już bardzo trzeba. Jeśli nie ma takiej potrzeby, dusimy potrawę, pieczemy. Smażymy tylko w ostateczności.

Na zdrowie.

c.d.
Kwasy tłuszczowe wielonienasycone...

[72] Punkt dymienia tłuszczu

Temat smażenia to temat bardzo ciężki. Gdzie bym nie zajrzała ludzie kłócą się o to, na czym smażyć.
Wszystko zależy (jak zawsze) od punktu widzenia.
Jeśli spojrzymy  na kwestię od strony ilości/jakości kwasów tłuszczowych wyjdzie nam coś innego, niż gdy spojrzymy na punkt dymienia.
Prawda jest jednak tylko jedna, chociaż ma dwie strony. ;) Mam nadzieję, że uda mi się ją przystępnie przedstawić w kilku postach, w kolejności:
- punkt dymienia
- tłuszcze nasycone
- tłuszcze wielonienasycone
- tłuszcze jednonienasycone

Proszę mnie poprawić, jeśli wyrżnę gdzieś na tej wyboistej drodze. :D 
Fakty znam, nie wiem tylko czy uda mi się je ująć możliwie jasno i konkretnie.

Na początek punkt dymienia, czyli to co uchodzi za najważniejsze, jeśli mówimy o smażeniu. 

***

Czym jest punk dymienia?
To taka temperatura, której przekroczenie powoduje, że używany tłuszcz zaczyna się palić, mówiąc oględnie. Powyżej tego progu temperatury kwasy tłuszczowe rozpadają się na glicerol i wolne kwasy tłuszczowe.
Tłuszcz traci wartości odżywcze, powstaje rakotwórcza akroleina i parę innych śmieci. 
Moment ten rozpoznajemy po tym, że zamiast pary z patelni zaczyna unosić się dymek. Jeśli go zobaczymy albo poczujemy zapach podpalanego tłuszczu, mamy po sprawie.
Wtedy już zdejmujemy potrawę z ognia, wylewamy tłuszcz, wycieramy patelnię. Jedzenie najlepiej byłoby wyrzucić i zacząć od nowa.
/Jeśli to było jedyne co mieliśmy do usmażenia, zjadamy sałatkę - wyjdzie na zdrowie. :D/

Punkt dymienia zależy od zawartości wolnych kwasów tłuszczowych. Im jest ich więcej, tym temperatura dymienia jest niższa, co znaczy, że tłuszcz szybciej się pali.
Wysokie temp. dymienia mają oleje odporne na ogrzewanie. O takich tłuszczach mówi się, że są stabilne.

***

Temperatury dymienia podaje się jako wartości minimalne i maksymalne. I tu jest pierwszy, wg mnie, błąd. Przykład: smalec. Tłuszcz zwierzęcy.
Jego temp. dymienia to zakres od 120 do 220 st.C.
Duży rozrzut.
Biorąc pod uwagę, że smażenie odbywa się w temp. od 150 do 200 st.C tak podana temperatura dymienia smalcu kompletnie nic nam nie mówi. Albo spali się nim zaczniemy, albo przetrwa cały proces.
Wielbiciele smalcu zwykle podają tylko tę drugą wartość.
Tymczasem punkt dymienia smalcu zależy od jego zawartości. A tego nie znamy. Jeśli nie robimy smalcu samodzielnie, raczej nie mamy bladego pojęcia o tym co w niego wepchano. A wpycha się wszystko co najgorsze. W dzieciństwie smażyłam sto pączków i nic się nie działo. Dziś przy drugiej porcji zaczynam mieć szaro w kuchni. /Dlatego zamiast pączków robię drożdżowe racuchy, na minimalnej ilości tłuszczu, na patelni./
Wg mnie nie należy nigdy zakładać górnej granicy wyżej przedstawionej.
Palenie smalcu może zacząć się w temp. 120 st.C i zawsze trzeba o tym pamiętać.

Inna rzecz, że smalec jest niezdrowy.
Fakt, podnosi walory smakowego takiego np. kotleta schabowego, ale... koszt tego smaku może być dla nas bardzo duży. Smalec bowiem nie zawiera nic wartościowego, a ilość nasyconych kwasów tłuszczowych, odpowiedzialnych m.in. za choroby sercowo-naszyniowe jest w nim ogromna.

***

Najwyższą temperaturę dymienia mają wg dr google:

olej kokosowy nierafinowany / zimnotłoczony - powyżej temp. 180 st.C

olej kokosowy rafinowany - powyżej temp. 200 st.C 

masło klarowane - powyżej temp. 200 st.C

/masło nieklarowane ok. 130 st.C/ 

olej sojowy rafinowany - powyżej temp. 210 st.C

olej słonecznikowy rafinowany - powyżej temp. 200 st.C

olej palmowy rafinowany - powyżej 220 st.C

olej winogronowy rafinowany - powyżej 200 st.C

olej ryżowy - powyżej 220 st.C

oliwa z oliwek rafinowana - powyżej 210 st.C 

olej rzepakowy rafinowany - powyżej 200 st.C

Podałam tu temp. minimalne. Może się więc zdarzyć, że będziemy smażyć przy temp. 200st. i masło klarowane wcale nie będzie jeszcze dymić.

***

No i co teraz?
Niby to co wyżej mówi wszystko. Tymczasem... nie mówi zbyt wiele.
Dlaczego?
Ano dlatego, że po 1sze - rafinacja, która pozostawia wiele do życzenia, a zdecydowanie podnosi temperaturę, w której dany tłuszcz można użyć, a po 2gie - zawartość kwasów jednonienasyconych, różna w każdym oleju, a odpowiedzialna za to, że olej jest stabilny i trzyma się dzielnie podczas ogrzewania przez dłuższy czas. No i po 3cie - co spec, to inne pomiary. Nie wiadomo czy jakieś inne termometry mają, a może inny węch i wzrok. Trudno określić. Różnice podawane w sieci, w gazetach, w tv są dosyć spore i czasem mocno przeczą sobie wzajemnie.

Tymczasem wniosek, jaki można wyciągnąć z tej listy pokazuje, że teoretycznie możemy smażyć na wszystkich tych tłuszczach, których temp. dymienia jest wyższa niż 180 st.C. 
Jest to bowiem temp. rekomendowana do smażenia. 

Rzeczywistość jest taka, że owszem, możemy. Pytanie tylko co jest najlepsze i najzdrowsze. Ale dojdziemy i do tego.
Następną razą, bo teraz przechodzimy już do charakterystyki kwasów tłuszczowych.

c.d.
Nasycone kwasy tłuszczowe...

środa, 22 stycznia 2014

[71] Olej kokosowy

Olej kokosowy. Białe cudo w szklanym słoju.


Kupować czy nie?
Oczywiście, że tak. Pod jednym warunkiem - że nierafinowany / tłoczony na zimno.

Taki olej ma komplet kwasów tłuszczowych, właściwości przeciwgrzybicze i antybakteryjne.
Owszem, ma dużo nasyconych kwasów tłuszczowych, ale ma też mnóstwo kwasu laurynowego, który służy naszym żyłom i tętnicom oraz odpowiada za stabilny poziom tzw. złego cholesterolu - frakcja LDL.
Olej kokosowy mimo zawartości NKT nie podnosi więc nam cholesterolu i nie powoduje miażdżycy naczyń. Ma też właściwości przeciwzapalne.
Jest świetny nie tylko do jedzenia, ale także do skóry i włosów.
/Na włosach trzeba sprawdzić, niektóre włosy wolą inne oleje./

Magia oleju kokosowego wynika z jego budowy chemicznej. Olej kokosowy to głównie średniołańcuchowe kwasy tłuszczowe - MCFA. Tymczasem za choroby układu krążenia (za które w latach 50-80tych obwiniano olej kokosowy) odpowiadają długołańcuchowe kwasy tłuszczowe - LCFA.
MCFA to kwasy o malutkich cząsteczkach, są bardzo szybko metabolizowane i przekształcane w energię.
Obecność MCFA nie oznacza więc tycia, odkładania tłuszczu w tkankach czy naczyniach krwionośnych. 

Stan skupienia stały, więc trzeba go sobie ze słoiczka wyskubać. W ciepłych rękach szybko się upłynnia. Wtedy można się już posmarować. Genialny na łokcie, kolana, pięty, radzę spróbować.

Nadaje się także do krótkiego smażenia, z racji wysokiej temp. dymienia - powyżej 180 st.C.
/Dodam, że rekomendowana temp. smażenia wynosi 180st. Bez względu na rodzaj użytego tłuszczu nie wskazane jest smażenie w temp. wyższych./ 

Smak i zapach neutralny. Nierafinowany ma lekko kokosowy aromat.
Można więc przyrządzić na nim i jajecznicę i naleśnika. Można dodać do wody przy gotowaniu kaszy.

Kupujemy, stosujemy, lubimy. :)

***

Dodam tylko, że na kokosie smażymy krótko. Nadaje się on do podduszenia cebulki, do jajecznicy, do pieczarek (tego co ma wodę i bardziej się dusi niż smaży), ale nie nadaje się do smażenia schaboszczaka w ilości sztuk trzech na obiad.
/Notabene na żadnym tłuszczu nie powinno się smażyć trzech kotletów, ale to innym razem..../

wtorek, 21 stycznia 2014

[70] Mleko sojowe

Przepisu na mleko sojowe również tu nie będzie.
Chciałam tylko coś zaznaczyć, a o soi napisać więcej, innym razem, ale ponieważ ten temat ciągle wywołuje zbędne dyskusje, na tym zakończę.

Poniżej kilka informacji, z różnych medycznych źródeł, z całego świata.

1. Soja niesfermentowana jest niezdrowa!

2. Zawarty w soi kwas posiada zdolność wiązania niektórych jonów, min. Ca, Fe, Cu, Zn. Pijąc mleko sojowe nie przyswajamy tych pierwiastków.

3. Soja jest silnym alergenem.

4. Soja zawiera dużo izoflawonów, które unieczynniają się dopiero podczas obróbki w temp. 130st. C.
Pozbywanie się tych związków podczas przetwarzania w tak wysokiej temp. powoduje jednocześnie wytrącanie związków kancerogennych.

5. Soja zawiera dużo fitoestrogenów. Niektórzy lekarze twierdzą, że podawanie tychże niemowlętom i małym dzieciom to po prostu trucie. Małe dziecko żyjące na samym mleku sojowym przyjmuje tyle estrogenów, ile przyjmowałoby zjadając 5 tabletek antykoncepcyjnych o przeciętnej "mocy".

6. Spożywanie większych ilości nieprzetworzonej soi ma związek z niedoczynnością tarczycy i rakiem piersi. /Potwierdzone badaniami z 1958 roku!/

7. Podawanie mleka sojowego dzieciom płci męskiej wpływa na ich późniejszą płodność.

8. Drastyczny wzrost zachorowań na raka tarczycy u  nastolatków powiązano ze spożywaniem odżywek na bazie soi przez tychże pacjentów w okresie niemowlęcym i wczesnodziecięcym. /Potwierdzone badaniami i opublikowane w 1995 roku przez National Cancer Institut./

9. Dwie szklanki sojowego mleka spożywane codziennie, po miesiącu dają już wymierny efekt w postaci wpływu na cykl miesięczny kobiety. Potwierdzone badaniami.

10. Mleko sojowe jest produktem odpadowym, powstającym przy produkcji tofu, a nie żadnym cudem dietetyki.

11. Mleko sojowe jest wybitnie ochładzające, a co za tym idzie źle wpływa na przewód pokarmowy dzieci (i nie tylko). Dzieci karmione wyłącznie mlekiem sojowym zwykle mają źle rozwinięty układ trawienny.

12. Soja nieprzetworzona jest winna szybkiemu rozwojowi płciowemu kobiet, w krajach gdzie spożywa się ją jako produkt podstawowy.


***

Informacje te nie pochodzą z moich badań.
Pochodzą z takich źródeł jak np. National Cancer Institut czy też Instytut Ekologii i Ewolucji Rosyjskiej Akademii Nauk i National Association for Security Gene. 
Można się z nimi zgadzać, albo i nie. Wolna wola.
Ja tylko zaznaczam temat, bo taki jest na świecie. Ciągle dyskutowany, ale jest.

Ja nie jestem w stanie tych badań sprawdzić, ale skoro są, tzn. że coś jest na rzeczy i cudownym lekiem soja na pewno nie jest.
Z tego też powodu nie przygotowuję i nie polecam mleka sojowego. Zwłaszcza dla dzieci. Tym bardziej, że zwykle zastępujemy mleko modyfikowane roślinnym już u dzieci całkiem malutkich, a te piją mleko z flachy, jedzą mleczne kaszki, a wszystko to po kilka razy dziennie.

Poza tym jest wiele smaczniejszych opcji, np. mleko migdałowe, orzechowe, nawet z kaszy jaglanej można zrobić "mleko".

Proszę sobie wybrać z powyższego co komu pasuje, albo całość odrzucić.
Wedle gustu i poglądów.
Na zdrowie.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

[69] Babeczki wytrawne z cukinią

Dziś danie z innej bajki, nie na słodko, a wręcz przeciwnie - słone.
Wersja pierwotna pochodzi ze strony Lawendowy dom , ale ja ją "nieco" zmodyfikowałam, jak zawsze. Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła inaczej. Ot taki mój feler, że wiem co lubię i do mi bardziej posmakuje. Poza tym lubię wymyślać w kuchni. ;)
Nim trafiłam na powyższą stronę robiłam takie babeczki z samych jaj i sera, bez jogurtu, często na mleku, z różnymi innymi składnikami: z kostkami bakłażana, z plastrem boczku (wtedy jeszcze moja dieta była bardziej mięsna), z szynką, co mi przyszło do głowy.
Cukinia mnie zainspirowała do zmiany babeczkowego stylu. Wyszło super. 

Składniki na 6 babeczek:
- 1/2 cukinii (tej małej, ogórkowej)
- 2 jaja /nie muszę dodawać, że nie 3ki? ;)/
- 100ml jogurtu naturalnego
- 50g sera pleśniowego (zielony, niebieski itp.)
- 1 mała szalotka 
- dwie szczypty soli morskiej lub himalajskiej
- szczypta ksylitolu
- szczypta białego pieprzu
- pół łyżeczki pieprzu ziołowego
- pół łyżeczki oregano
- 1/4 łyżeczki czarnuszki
- 1/4 łyżeczki czarnego sezamu 

- opcjonalnie dwa grubsze plastry sera żółtego pokrojone w drobną kostkę
- ulubione świeże zioła: koper, pietruszka; kiełki do posypania 

Na upartego zioła i przyprawy można ominąć, zmienić. Chociaż nie radzę wykluczać soli, cukru i pieprzu. ;) A oregano z serem zawsze wypada cudownie.
Korzystajcie z wyobraźni. W wersji nie-wege dodaję chorizo pokrojone w drobne plasterki i lekko obsmażone na patelni (bez tłuszczu). Mniam. :)


Wszystkie składniki razem wybełtać, ser pleśniowy pokruszyć drobno, żółty po prostu dorzucić i całość połączyć.
Cukinię umyć, pokroić w plastry i lekko oprószyć solą i pieprzem.
Formę do mufin wysmarować olejem.


Do każdej dziurki włożyć kilka plastrów cukinii. Zalać to wszystko masą, jak na fotkach.
Piec w 200st. przez 25-30 min, aż brzegi się zezłocą.


Pycha. :)
Posypać świeżą zieleniną, kiełkami i wsuwać. 

Ps.
Plastry cukinii można postawić na baczność, jak w linku Lawendowym. Wtedy trzeba ich więcej, bo taka ilość po prostu się przewraca. Za to wygląda to pięknie, zwłaszcza w wersji dwukolorowej.

sobota, 18 stycznia 2014

[68] Placuszki orkiszowo-kukurydziane na maślance

Żeby nie było, że nic nie jemy, tylko czytamy składy i wszystko wyrzucamy, niedługo załączę kilka "normalnych" posiłków albo części składowych posiłków, które można zrobić w domu, a które nie muszą być ani trucizną, ani też samą sałatą na wodzie. ;)

***

Na początek prosty przepis na wyrób domowy, a w dodatku łakoć. :)

Łakoć pozbawiony jest cukru i białej mąki pszennej, ale zamienić nie zabraniam.
Jeden lubi pomarańcze, drugi jak mu nogi śmierdzą. ;)
Jeśli więc ktoś chce z sacharozą, proszę bardzo.

***

Przepis prosty jak budowa cepa.

- 1 szklanka (łącznie) mąki orkiszowej i kukurydzianej, wymieszanej w stosunku 2:1 lub 1:1
- 1 szklanka dobrej maślanki
- 1 jajko
- szczypta soli morskiej lub himalajskiej
- 1 płaska łyżka ksylitolu / syropu z agawy / stewii albo niczego słodkiego ;)
- 1/3 łyżeczki proszku do pieczenia / sody

Całość do blendera kielichowego albo miksera i łączymy składniki. Przy okazji masa nabierze trochę powietrza. Można użyć trzepaczki.

Rozgrzewamy patelnię z odrobiną oleju o wysokiej temp. dymienia (np. kokosowy) albo masła klarowanego i wylewamy na środek ciasto. Jeśli pomachamy patelnią wyjdzie nam taki grubszy naleśnik. Jeśli zostawimy ciasto w spokoju rozleje się samo, lekko, trochę jak placek albo racuch.
Odwracamy na drugą stronę i po chwili gotowe.

Można dodać do ciasta ziarna (sezam, siemię lniane), rodzynki, tarte jabłko, kakao, karob, płatki jaglane czy owsiane, co tylko komu przyjdzie do głowy. :)
Przepis może służyć jako baza do dalszych kombinacji.

foto: placuch wygląda tak

***

Im więcej proszku/sody, tym więcej puszystości.
Można zrobić bez, wtedy będzie to po prostu placek.
Jeśli zwiększymy ilość spulchniaczy, otrzymamy coś na kształt gofra.
Ja daję tylko tyle, by ciasto nie oklapło zupełnie. Na czubek łyżeczki.

Smak i zapach ma toto gofrowate.
Konsystencję (przy większej ilości proszku/sody) również. 
My robimy w formie placuszków, zjadanych z musem owocowym lub konfiturą. Rzadko ale robimy. :)

Smacznego. :)

piątek, 17 stycznia 2014

[67] Ksylitol

Ksylitol - (C5H12O5) to cukier z kory brzozy, używany jako dodatek do żywności o symbolu E-967.

Tak naprawdę to alkohol polihydroksylowy, cukrol, organiczny związek chemiczny, ale dla spożywającego nie ma to żadnego znaczenia. 

foto: ksylitol fiński, którego używam

Co to robi? Ano słodzi. Można by rzec, że jest słodzikiem. /Nie mylić z aspartamem itp. słodzikami!/
Ponieważ jego metabolizm wymaga bardzo niewielkiej ilości insuliny, nadaje się dla cukrzyków.
Świetnie sprawdza się jako dodatek do gum do żucia, nie powoduje bowiem próchnicy.
Dodaje się go także do past do zębów, zwłaszcza tych bez fluoru. 
Indeks glikemiczny ma o wiele niższy niż sacharoza czy glukoza.

Maksymalna dawka bezpieczna nie określona.
U ludzi zaobserwowano lekkie działanie przeczyszczające, przy przekroczeniu ilości, jaką organizm toleruje - u każdego inna.
U psów zaobserwowano uszkodzenia wątroby oraz duże wyrzuty insuliny. O dziwo, jak już wyżej wspomniałam, u ludzi wyrzut insuliny przy stosowaniu ksylitolu jest minimalny, tak więc badania na pieskach nie mają zupełnie zastosowania do ludzi.

W chwili obecnej pojawiają się doniesienia o działaniu uodparniającym pięciowęglowego ksylitolu. Ma też zdolności bakteriobójcze, chroni przed rozwojem grzybic (nie lubi się z Candidą). Jest poza tym zasadotwórczy, w przeciwieństwie do swoich sześciowęglowych kuzynów. 

Ksylitol nie fermentuje w przewodzie pokarmowym, jak inne cukry. Można go stosować w wysokich temperaturach, np. do wypieków. Ma dużo mniej kcal niż sacharoza.
Sprawdza się przy leczeniu drożdżycy, przy paradontozie, osteoporozie (nie zaburza wchłaniania wapnia), przy nadkwasocie i wrzodach (Helicobacter Pylori także woli sacharozę od ksylitolu i nie namnaża się w jego środowisku). 

Nie zalecam używania bez opamiętania, ale to posłodzenia dwóch kaw czy herbat dziennie nadaje się znakomicie. Tym bardziej, że nie sprzyja powstawaniu próchnicy, jak cukier z buraka czy trzciny.
Dawna uznawana za całkowicie bezpieczną to 3 łyżeczki dziennie. Taka ilość ksylitolu nie powinna spowodować u nas sensacji jelitowych. Mimo to zaleca się jego powolne wprowadzanie do diety, ot tak w ramach przeciwdziałania niespodziankom.
/Mój pierwszy kontakt z ksylitolem to 3 łyżeczki, w trzech kolejnych herbatach. I nic./ 

Ja słodzę nim kawę, ponieważ za chiny  nie jestem w stanie wypić jej bez dodatku cukru, a z miodem zwyczajnie mi nie smakuje. Czasem również herbatę. Dodaję łyżeczkę/łyżkę do placuszków, racuchów, naleśników. Do tego ciemna mąka lub orkisz i jem bez wyrzutów sumienia. :D
Ksylitol nie smakuje jak stewia, ani jak aspartam. Praktycznie jest bardzo podobny do sacharozy. Niektórzy nie są w stanie go odróżnić do zwykłego białego cukru.

***

Ksylitol w kuchni wymyślili Finowie. Przypadkiem, jak to zwykle bywa, po prostu z braku laku (cukru znaczy, sacharozy) poszukiwali zamiennika.
Tak naprawdę znany był już 50 lat wcześniej, w Niemczech, ale tylko w ramach nauki - chemii. Nie jako produkt spożywczy. Od lat 60tych ubiegłego wieku z powodzeniem stosowany w wielu krajach, jako substytut cukru, głównie u diabetyków oraz w kroplówkach u osób źle tolerujących glukozę.

Ksylitol jest cukrolem naturalnym. Występuje w wielu owocach, włóknistych jarzynach, liściastych drzewach. My sami także go wytwarzamy, powstaje w nas w wyniku metabolizmu glukozy.

Ksylitol przeszedł już ponad 1500 różnych badań naukowych. Wszystkie potwierdzają jego pozytywne działania. Co ciekawe pojawiły się doniesienia, że im więcej spożywa się ksylitolu, tym mniejsza ochota na słodycze. Ciekawi mnie to niezmiernie, bo moja ochota na słodycze jest masakryczna. :)
Może minie z czasem.
Nadzieja jest wieczna. :D

Uwaga:
Pojawiły się już firmy robiące podróbki ksylitolu.
Ten na zdjęciu wyżej to oryginalny, fiński produkt. Można go dostać w sklepach eko, w dobrych sklepach spożywczych oraz w sieci.




czwartek, 16 stycznia 2014

[66] Żywność kwasotwórcza i zasadotwórcza

Ciąg dalszy historii jedzenia kwaso- i zasadotwórczego.

Każdy produkt ma jakieś pH. Może być ono silnie, słabo kwaśne, mocno lub słabo zasadowe, albo obojętne.

Produkty kwasotwórcze

Prym wiodą tu oczywiście:
- czarna kawa
- parzona "po turecku" i rozpuszczalna kawa
- biała mąka i wypieki z tejże
- biały i brązowy cukier oraz wszystkie z nim wyroby
- słodziki tj. aspartam, acesulfam
- mięso i wędliny (bez wyjątku)
- biały ryż
- większość nabiału, zwłaszcza ten "nieukiszony" i nieprzetworzony jak mleko UHT czy twarde sery
- gotowa, konserwowana żywność
- biała, oczyszczona sól kuchenna 
- napoje gazowane
- kakao i czekolada oraz wyroby z nimi
- alkohol, papierosy, stres
- leki 

Mniej kwasotwórcze, ale jednak są:
- kasze: jęczmienna, gryka
- oleje rafinowane: słonecznikowy, sojowy itp. 
- ciemny ryż
- ciemna mąka i jej wyroby np. razowe makarony
- ryby
- jaja
- dodatki typu ketchup, majonez 
- płatki: owsiane, żytnie, kukurydziane itd. 
- niektóre owoce, np. żurawina, borówka, śliwka, jagoda
- niektóre strączkowe warzywa, m.in. groch, soja
- większość orzechów, np. włoskie, pistacjowe, nerkowce, laskowe, ziemne
- niektóre formy  nabiału, np. biały ser
- fruktoza
- sos sojowy
- ziemniaki gotowane
- przetworzone kozie mleko 
- soczewica
- wyroby z mąki orkiszowej (lekko kwaśne, na granicy neutralnych) 
-  nasiona dyni i słonecznika


***

Do grupy produktów obojętnych należą:
- masło niesolone
- śmietana
- maślanka
- jogurty naturalne 
- nierafinowane oleje np. rzepakowy, kokosowy, lniany
- mleko krowie świeże, nie pasteryzowane 

***

Produkty zasadotwórcze

- cytryna
- naturalne octy, np. jabłkowy
- kasza jaglana (jako jedyna!)
- większość warzyw: cukinia, dynia, bakłażan, ogórek, pomidory, buraki, szczaw, szpinak 
- większość owoców: kiwi, ananas, arbuz, banany, awokado, mango,
- wszystkie kiełki
- sól himalajska i morska
- świeże, niepasteryzowane mleko kozie
- naturalne cukry: stewia, ksylitol
- nieprzetworzone miody naturalne
- zielona herbata
- herbaty ziołowe
- naturalnie wyciskane soki z zasadotwórczych owoców i warzyw
- migdały, nasiona sezamu
- suszone figi, daktyle, rodzynki
- grzyby 
- oliwa z oliwek
- pietruszka, rzeżucha
- czosnek, cebula
- jarmuż
- rzepa
- por 
- wszystkie zioła
- ziemniaki gotowane w mundurkach
- ruch, dotlenianie organizmu


 ***

Dodam, że pisząc "jogurt naturalny" mam na myśli ten bez dodatku karagenu jako zagęstnika i bez mleka w proszku przetworzonego na wszystkie strony - taki jogurt będzie już kwasotwórczy.

Pisząc o twarogu, mam na myśli prawdziwy biały ser, nie produkt seropodobny z marketu, gdzie w składzie mamy białka mleka i olej palmowy.

itd. itp.

***

Jemy to co zasadowe i obojętne.
Jeśli jemy produkty kwaśne, zawsze komponujemy je z zasadowymi. Wskazane, by tych zasadowych było więcej. Dużo więcej. :)

Odrzucamy posiłki składające się tylko z kwaśnych produktów takie jak:
- kawa rozpuszczalna z cukrem i mlekiem UHT
- płatki owsiane z cukrem i mlekiem UHT
- dania ziemniaczano-mięsne, bez dodatku warzyw (typu zapiekanki)
- dania makaronowo-mięsne bez dodatku warzyw 
- gotowe dania, obojętne czy suszone, czy z zamrażarki sklepu

Jeśli koniecznie musimy (nie musimy, ale załóżmy) wypić kawę parzoną czy rozpuszczalną z mlekiem UHT i cukrem, zapijamy ją szklanką wody z cytryną!

***

Uwaga!
Jeśli trafiamy na stronę, gdzie jako produkty zasadotwórcze wymienia się krowie mleko, a kwasotwórcze np. cytrynę, albo też takie, gdzie cukier jest słabo kwasotwórczy - uciekamy i nie wracamy tam nigdy więcej.

Smak nie ma nic wspólnego z kwasotwórczością/zasadotwórczością jedzenia. A autor nie ma pojęcia o czym pisze, bo pisze na zlecenie za kilka złotych, albo z takiego źródła ma swoje informacje.

środa, 15 stycznia 2014

[65] Odkwaszenie organizmu

O objawach zakwaszenia już było, tutaj:
zakwaszenie organizmu

Teraz o konsekwencjach.
Dodam, że nie mówię tu o kwasicy, jako chorobie. Ani o kwasicy metabolicznej, ani o ketonowej. Choroby tego typu określa się za pomocą badań krwi tętniczej i parametrów takich jak pH, pO2, pCo2 itd. ogólnie zwanych gazometrią. Kwasica jako choroba jest bardzo niebezpieczna i może skończyć się śmiercią.

Mówimy o zaburzeniu równowagi kwasowo-zasadowej. Objawowym lub nie. (Póki co nie, bo wiecznie to trwać bezobjawowo nie będzie.)

Czym to grozi?
Przede wszystkim złym samopoczuciem, przemęczeniem, sennością, napadami głodu, ciągotami do słodyczy itd. Później pojawiają się uszkodzenia w różnych miejscach naszego ciała: żołądek, jelita, stawy. Z czasem poważne choroby.
Jest ich całe morze. Statystyka pokazuje, że zakwaszony organizm ma większe predyspozycje do: nadciśnienia, cukrzycy, grzybic, miażdżycy, zwyrodnienia stawów, nowotworów.

Tabletki na to nie ma. Żeby "odkwasić" np. 100g zjedzonych jajek, trzeba zjeść około 200g pomidorów. Jeśli więc nie zmienimy diety, leżymy na całej linii.

***

Niżej to co musimy zrobić, żeby wrócić do normy.
/Uprzedzam, że to potrwa. Im dłużej byliśmy zakwaszeni, tym dłużej potrwa regeneracja./

1. Zmieniamy dietę tak, by minimum 80% produktów w niej było zasadotwórczych. Przy profilaktyce może to być 60%. Zmieniamy od już, nie od poniedziałku. ;)

2. Zaczynamy odkwaszanie od rana. Wstajemy i wypijamy szklankę ciepłej wody z sokiem z cytryny, albo ekologicznym octem jabłkowym. (Jedno i drugie można lekko zaprawić miodem, jeśli nie da się inaczej.) Na czczo. Potem myślimy o śniadaniu. Najlepiej zasadowym.


3. Odstawiamy czarną herbatę i kawę. Kawę parzoną "po turecku" i tę rozpuszczalną.
Jeśli musimy pić kawę, to robimy kawę gotowaną, która nie ma właściwości zakwaszających, chociaż pojęcia nie mam dlaczego tak się dzieje. :) Po prostu gotujemy mieloną kawę w wodzie, około 5 minut. Pijemy bez mleka i bez cukru. Dla smaku możemy dodać przypraw: imbir, kardamon, cynamon, wanilia. Co kto lubi.
Herbaty pijamy ziołowe (np. czystek), zielone, białe, czerwone. Plus woda.

foto. ze strony boost.pro

4. Wprowadzamy do diety kaszę jaglaną. Jest to jedyna kasza zasadotwórcza.

5. Nie palimy papierochów, nie pijemy alkoholu. Obie te rzeczy mocno zakwaszają.

6. Minimalizujemy nabiał w diecie. Wyrzucamy wszystkie produkty seropodobne, twarożki o dziwnych składach, deserki serowe, mleczne itp. Ograniczamy mleko, albo całkowicie je  usuwamy z diety. /Wskazane przy silnym zakwaszeniu./ Jeśli lubimy/musimy skupiamy się na produktach typu maślanka, jogurt, czyli tych "zepsutych", z florą bakteryjną.

7. Rezygnujemy ze słodyczy. Mleczna czekolada i inne cuda czekoladopodobne, to wszystko zakwaszacze. Wszystkie pianki, żelki, kupne ciastka itd. mają bardzo silne działanie zakwaszające.

8. Wyrzucamy z domu biały cukier wraz z cukierniczką. ;)
Biały cukier to zło i największy krok do zakwaszenia. Że nie wspomnę o takich cudach jak syrop glukozowo-fruktozowy. Jeśli musimy coś dosłodzić, np. tę nieszczęsną kawę raz dziennie, używamy miodu (w temp. do 60st. a najlepiej do 40st. - wyżej miód zaczyna tracić właściwości), ksylitolu, stewii. /W ostateczności syrop z agawy, chociaż nie jestem wielbicielką sztucznej fruktozy./ 


9. Białą mąkę wyrzucamy lub sprowadzamy jej udział w naszej diecie do minimum. Jeśli musimy, albo nie umiemy zrobić czegoś bez pszenicy, np. kopytek, robimy je z orkiszu. To pszenica ale odmiana, której człowiek nie zdążył jeszcze tak sp...artolić.

10. Kupujemy proszek zasadowy.
Nie widzę w tym sensu jeśli chodzi o profilaktykę. Ale przy odkwaszaniu nie bardzo mamy inne wyjście. Jest tego na rynku trochę. Także w aptekach. Osobiście radzę kupić taki, który  nie ma w składzie sodu, bo tego to nam akurat nie potrzeba w diecie więcej niż zwyczajowo przyjmujemy.
Np. Base.
Rozpuszczamy w wodzie (chociaż trudno to nazwać rozpuszczeniem, bo toto zawsze opadnie na dno jak mąka ziemniaczana) i sączymy sobie w ciągu dnia. 


11. Zaczynamy się ruszać. Biegamy, chodzimy z kijami, robimy rundki po schodach, wsiadamy na rower, idziemy na basen, cokolwiek. Ruch powoduje, że poprawia się wentylacja. Zwykle oddychamy tylko szczytami płuc, w efekcie fundujemy sobie minimum wymiany gazowej. Owszem, pozwala nam to przetrwać i funkcjonować, ale niedotlenione tkanki ulegają zakwaszeniu. Tak to można najprościej przedstawić. 

Jeśli zrobimy tyle, to już będzie bardzo dużo.
Do dzieła!


wtorek, 14 stycznia 2014

[64] Bio nie znaczy idealnie

Dziś krótko.

Dwa jogurty. Oba naturalne. Z nazwy naturalne. :)
Oba z Lidla.


Ten z prawej mają od wieków.
Bio. Zielony listek, te sprawy. Spodziewałam się cudu. Czyli jogurtu z mleka krowiego.
A z tyłu:


Po polsku nie ma. (Cwaniaczki.)
Ale widać, że jest... susene odstredene mleko. Czyli po naszemu odtłuszczone mleko w proszku.

Od niedawna mój Lidla ma jogurt naturalny Milbona. To ten z lewej na wspólnym zdjęciu.
Skład najprostszy z możliwych. Mleko, kultury bakterii.


Żadnego "susenego" mleka nie ma.
Nic dodatkowo nie ma.
Nie ma też Bio w nazwie.

Nie wszystko złoto, co się świeci. :)

/Mleko w proszku nie gryzie, ale jest po 1 zbędne, po 2 mocno przetworzone w procesie produkcyjnym, po 3 nie wnosi do jogurtu żadnych wartości./

Czyli co?
Czytamy składy. :)

wtorek, 7 stycznia 2014

[63] Gotowanie kaszy i ryżu

Od jakiegoś czasu spotykam się z mega ździwieniem wśród znajomych, gdy mówię, że nie gotuję kasz i ryżu w workach. Jeszcze większe zdziwienie wywołuje wieść, że wróciłam do metody babci i moja kasza "gotuje się" w kołderce. :)

Więc dziś trochę na ten temat. Krótko i konkretnie.

Po 1 woreczki na ryż i kaszę to plastik. Podgrzewanie woreczków powoduje wydzielanie bisfenolu A - BPA. Tego samego, którego ostatnio na gwałt pozbywają się ze swoich produktów firmy wytwarzające butelki i smoczki dla niemowląt. Witamina to nie jest.

Po 2 gotując w worku gotujemy w dużej ilości wody, a potem sruu... wylewamy do zlewu tę wodę z całą jej mineralną zawartością. Jakimś cudem wiemy, że gotując warzywa pozbywamy się z nich witamin, a ryż i kasze gotujemy tak bez oporu i nawet nam nie błyśnie. :)
Mnie błysnęło, więc tak nie robię.

Po 3 gotowanie bez worka wcale nie jest skomplikowane.
Tak wiem, przypala się, trzeba mieszać, pilnować, to kipi itd. Same problemy.
Otóż nie.
Kasza porcja jedna, woda porcje dwie. Gotujemy chwilę aż zacznie bulgotać, a woda nie będzie wystawała ponad kaszę. Wrzucamy odrobinę masła albo oleju kokosowego. Przykrywamy. I do łóżka.
Możemy to zrobić rano, po śniadaniu. Reszta zrobi się sama. Żadnego pilnowania, patrzenia na zegarek, parzenia paluchów o gorący worek.
Na obiad po prostu wyjmiemy spod kołdry gotową kaszę. Nadal ciepłą.

W przypadku jaglanki nie radzę gotować, a tylko zagotować i od razu do łóżka. Wychodzi mniej sucha niż gotowana do utraty wody.

Ot i cała filozofia.
Jemy kaszę. Zdrową, bo z minerałami. Nie wciągamy bisfenolu. A robimy przy tym prawie nic. :)


piątek, 3 stycznia 2014

[62] Dwutlenek siarki i siarkowanie owoców

Siarkowanie kojarzy się głównie z produkcją wina. Siarka występuje jako produkt fermentacji winogron. Ale też jako sztucznie dodany środek. Siarkuje się np. beczki do przechowywana wina.
Czy to zdrowe?
Podobnie nieszkodliwe.
O ile nie jest się alergikiem. I o ile nie ma się wrażliwego żołądka.
Zdrowe na pewno nie jest. 

Wydawałoby się, że skoro nie pijamy wina to nie dostarczamy dwutlenku siarki do organizmu. Otóż błąd. Zwykle dostarczamy.
Np. dodając do posiłków, albo zajadając w międzyczasie suszone owoce. Większość z nich jest bowiem siarkowana. Ot, taka konserwacja.

Dwutlenek siarki E-220 jest bowiem konserwantem. Zapobiega rozkładowi produktów przez enzymy i bakterie. Nadaje im ładny kolor. Im ładniejsze suszone morele, tym więcej dwutlenku siarki zawierają. Podobnie rodzynki. Znalezienie w markecie suszonych owoców nie potraktowanych siarką graniczy z cudem.
Pierwszy lepszy traf. Firma rzekomo dobra i znana. Bakalland. I proszę: 


Po raz enty więc napiszę: czytajmy skład!

Owoce niesiarkowane są na rynku. Trzeba tylko poszukać. W sklepach eko, w Rossmannie. W sieci nawet sporo. I niedrogo. Np.



Jak już coś jeść, dla zdrowia czy przyjemności, to konkretnie i bez śmieci.
Polecam. Choćby po to żeby porównać smak. Zaskoczy Was. :)




czwartek, 2 stycznia 2014

[61] Równowaga kwasowo-zasadowa / Zakwaszenie organizmu

Niedawno trafiłam na bardzo mądry artykuł.
I bardzo ważny. Dla mnie.
Ale nie tylko. Większość z nas je nie tak jak trzeba. Większość z nas je "kwaśno". Większość nie wie co jeść, by organizm odkwasić.
Nasza dieta jest w 60-90% kwasotwórcza. A powinna być przynajmniej w 60% zasadotwórcza.

Nie, to nie są bajki z cyklu "przesadnie zdrowe życie". To medycyna.
Równowaga kwasowo-zasadowa to się nazywa. :)
Polecam zapoznanie. Z artykułem, albo chociaż ze skrótem, który wklejam.
Może odkryjecie tam siebie.

Objawy zakwaszenia

Zakwaszenie ma swój udział w niemal wszystkich chorobach przewlekłych - albo wyzwalając objawy, albo będąc efektem uszkodzenia komórek. Poniżej wymienione są główne choroby i objawy spowodowane nadmiarem kwasów w organizmie.
1. Przewód pokarmowy
Ostre lub przewlekłe stany zapalne błony śluzowej żołądka, grzybica jelit, zaparcia, problemy trawienne gorycz lub kwas w ustach, obłożony język, uczucie pełności, wzdęcia, schorzenia pęcherzyka żółciowego.
2. Mięśnie – stawy
Dna moczanowa (kwas moczowy), bóle mięśni (kwas mlekowy), uszkodzenia dysków międzykręgowych, ostre i przewlekłe bóle kręgosłupa, osteoporoza, zapalenie stawów, reumatyzm.
3. Skóra - włosy – zęby
Wypadanie włosów, kruche paznokcie, próchnica, parodontoza, sucha skóra, neurodermitis, zakażenia grzybicze, trądzik u nastolatków i dorosłych, problemy z cerą, cellulitis.
4. Układ metaboliczny
Nadwaga, napady wilczego głodu, nagły głód słodyczy, cukrzyca, kamienie nerkowe, podwyższony poziom cholesterolu.
5. Układ sercowo-naczyniowy
Nadciśnienie, przedwczesne zwapnienie, choroby naczyń krwionośnych, nieprawidłowe ukrwienie rąk i nóg, zawroty głowy, migreny, zawał serca.
6. Cały organizm
Chroniczne bóle, depresja, bóle głowy i migreny, zaburzenia snu, problemy z koncentracją, zmniejszona wydolność organizmu, ogólne złe samopoczucie, niezdolność do radzenia sobie ze stresem, obniżenie popędu płciowego, przetrenowanie u sportowców, szybkie męczenie się, osłabienia bariery immunologicznej organizmu.

źródło tu:
http://www.gd-med.pl/zakwaszenie-organizmu


Następnym razem będzie o tym jak się odkwasić i czym.