Owoce

Owoce

poniedziałek, 12 października 2015

[162] Twaróg z Wielunia

Dziś chcę Wam pokazać prawdziwy twaróg.
O idealnej konsystencji, na kanapki, do sernika, do deserów, naleśników. Do wszystkiego.

Stary, dobry producent z Wielunia.
Serek zwie się "mój ulubiony" i faktycznie jest moim ulubionym.

Nie znajdziecie w nim "ciapy", litra wody, grud.
Nie traficie na zagęstniki w typie karagenu czy mączki chleba świętojańskiego.
Nie będzie w nim mleka w proszku ani stabilizatorów.

W składzie jest ...ser.
Taka niespodzianka. :)
100% sera w serze.

Można?
Można!



Dobry towar nie potrzebuje długich poematów.
Spróbujcie, a na pewno przy nim zostaniecie.
Warto.

Występuje w kilku pojemnościach.

Pozdrawiam


piątek, 25 września 2015

[161] Echinacea - jeżówka

Najpopularniejsza w Europie ze wszystkich jeżówek jest Jeżówka Purpurowa - Echinaceae purpureae. To ona jest składnikiem wszystkich jeżówkowych preparatów aptecznych, jakie widzimy w Polsce.

foto: wikipedia 

Jeżówka należy do rodziny astrowatych. 
Jest popularnym preparatem uodparniającym, ma udokumentowane działanie lecznicze.
Ale działa przy okazji na kilku innych frontach.

Oto co potrafi ta niepozorna roślinka.

Jeżówka:
- ma udokumentowanie działanie przeciwwirusowe (działa na kilka typów wirusa grypy);
- działa przeciwbakteryjnie (najlepiej na gronkowce i paciorkowce) i przeciwgrzybiczo;
- pobudza wydzielanie soku trzustkowego i żołądkowego;
- stymuluje produkcję żółci; 
- poprawia przemianę materii;
- wpływa na regenerację skóry (działanie wspomagające leczenie dermatologiczne);
- działa immunostymulująco;
- działa rozkurczowo i przeciwbólowo, przeciwgorączkowo i napotnie;

Nie są to żadne przypuszczenia, ale konkretne wyniki wielu badań.
Stwierdzono np. że echinacea stymuluje makrofagi do pracy. Makrofagi to komórki żerne, dzięki nim rozprawiamy się z różnymi drobnoustrojami.
Inne komórki (monocyty) echinacea pobudza do produkcji interferonu. Interferon potrafi stymulować nasz układ odpornościowy, rozprawić się z wirusami, pomaga w rozpoznaniu infekcji.
A to tylko kropla w morzu.
Działanie tej roślinki jest naprawdę bardzo szerokie.

W skórze jeżówka chroni kolagen przed degeneracją. Ma także właściwości regeneracyjne dla komórek skóry oraz innych, budujących nasze ciało.
Może służyć wspomagająco przy leczeniu chorób pasożytniczych. Pomaga goić rany i oparzenia.
Świetnie sprawdza się przy leczeniu opryszczki.
Toniki z jeżówki pomagają przy leczeniu trądzika.

Najlepszym dowodem na to jest fakt, że echinacea pojawia się w aptekach nie tylko jako zwykły suplement diety, ale także jako LEK.
Tak, tak, mili państwo. To zielsko leczy.

A oto preparaty mające status leku.

Echinacea MAX - Ratiopharm

Jako dorośli zjadamy 1 tabletkę 2 razy na dobę.
Tabletka jest dosyć duża, ale można ją rozgryźć, w niczym to nie przeszkadza. Można ją podać nastoletnim dzieciom.
Dla maluchów mamy lepszą alternatywę.



Esberitox N

Poza echinaceą mamy tam jeszcze żywotnika i korzeń indygo.
Peparat nie opłaca sie dorosłym, bo jemy go 3 razy dziennie po 3 tabletki. Za to świetnie sprawdza się u dzieci. Tabletki są małe, można je ssać (są smaczne) i dawkowanie dla dzieci jest dużo bardziej ekonomiczne - dzieciom po 4 rż. podajemy 3 razy dziennie po 1 sztuce.



***

Preparatów z jeżówką jest dużo więcej.
Nie polecam jednak niesprawdzonych suplementów.
Ww. przetestowałam na sobie i dziecku. Bardzo ładnie działają.

Nadeszła jesień. Sezon wirusowy. Zaraz będzie nagonka na szczepienia przeciw grypie.

Proponuję zrobić coś dobrego dla siebie i wzmocnić odporność w sposób naturalny.
Dobra dieta (czosnek, cebula, owoce i warzywa), ograniczenie słodyczy, zapychaczy i śmieci + dokarmienie się dobrymi preparatami uodparniającymi.
Zima nie będzie nam straszna.

Pozdrawiam




środa, 12 sierpnia 2015

[160] Płukanie nosa i zatok metodą domową i prawie darmo

Skoro już jesteśmy przy chlorku sodu do płukania nosa (Flixsin), to mam inną opcję dla moich wiernych czytaczy. :)

I ta będzie naprawdę tania.

Kupujemy dobrą sól morską, w eko sklepie, albo z pewnego źródła i od pewnego producenta.
Bierzemy butelkę po Sinus Rinse albo po Flixsin i wlewamy do niej wodę, jak zwykle do płukania.
Do tej wody wsypujemy płaską łyżeczkę soli wcześniej kupionej.
Mieszamy.
Płuczemy.

Proste? Bardzo.
Tanie? A jakże.

Będzie to samo co Flixsin, tylko duuuużo taniej.

foto: smakizpolski.com.pl


Chlorek sodu to czysta sól kuchenna.
Nie kamienna, bo ta ma domieszki.
Ale np. tzw. sól warzona.

Tylko uwaga! Bez antyzbrylaczy!
Ale że taką sól wyrzucamy do kosza, to już wiecie.

Zdrówka!

piątek, 7 sierpnia 2015

[159] Fixsin jako odpowiedź na Sinus Rinse

Ponieważ bombardujecie mnie informacjami i linkami na temat tego preparatu, odpowiem na blogu. Będzie prościej i szybciej.

Owszem, jest taki preparat.
Zwie się Fixsin i naśladuje Sinus Rinse.

Tak prawie, bo nie do końca.
Zawiera jeden składnik. Chlorek sodu.

Sinus Rinse ma jeszcze dwuwęglan sodu.
Więc substancja tak ogólnie rzecz ujmując nie jest ta sama. Skład nie jest ten sam.

Czy można porównać działanie nie wiem, nie próbowałam.

Edit.
A jednak próbowałam.
I powiem tak...
Często zdarza mi się płukać nos samą solą morską lub himalajską, rozpuszczoną w wodzie. Zamiast saszetek jakichkolwiek.
Jednakże do tego zabiegu potrzeba butelki...

Ponieważ moja flaszka z Sinus Rinse gdzieś się zapodziała, poszłam do apteki i kupiłam najmniejszy zestaw Fixsin, z butelką.
Nie jestem w stanie używać tego cuda.
Flaszka tak potwornie śmierdzi plastikiem, że nie jestem w stanie tego znieść.
Mam też obawy co do tworzywa. Czy na pewno jest bezpieczne? Dlaczego tak śmierdzi? Co jest w jego składzie?
Ale ulotka nic o tym nie mówi.
Producent nie umieszcza też informacji odnośnie postępowania z butlą. Nie wiadomo czy można ją wygotować, jak zdezynfekować przed pierwszym użyciem, nic... ani słowa.

Decyzję pozostawiam Wam.
Ja dziękuję.

***

Przekonujecie, że dużo tańszy. W jednym mailu nawet pisano, że dwa - trzy razy tańszy.

Ceny zestawu uzupełniającego z Doz:

Fixsin 17,99 za 30 saszetek = 0,60 zł za jedno płukanie

Sinus Rinse 81,49 za 120 saszetek = 0,68 zł za jedno płukanie

Nieco tańszy, prawda.
Czy to się przekłada na działanie - trudno mi powiedzieć.

Oczywiście można używać obu. Nie ma przeciwwskazań.



poniedziałek, 27 kwietnia 2015

[158] Smakija - kaszka z sosem


Smakiję pewnie znacie.
Całkiem niegłupi pomysł na deser. Jak tak popatrzeć po wszystkich półkach ze słodkościami.

Dziś zauważyłam jedną ciekawostkę.
Każdy smak ma inny skład!

Kolejny raz więc powtórzę - czytamy skład!
Nawet gdy coś już znamy, a wybieramy inną wersję smakową/zapachową, nawet gdy tylko opakowanie miało się zmienić, nawet gdy kupujemy to coś od pięciu lat.
Sprawdzamy czy nie ma tajemniczych zmian w składnikach, kontrolujemy czy ktoś nie robi nas w konia, delikatnie rzecz ujmując.


Smakija z sosem truskawkowym i malinowym czasami gości w moim domu. Rzadko ale jednak.
Skład znam i wiem, że mnie nie zabije.
Ale... dziś trafiłam na tę samą łakotkę w wersji z sosem z owoców leśnych.
Przyznaję, chwyciłam żeby spróbować... 

I surprise!
Zagęszczona nie pektynami, a KARAGENEM.

Nie mogłam zrobić dla Was fotki, bo jej nie kupiłam, a producent sprytnie zamieścił skład.
W przerwie między kubkiem z kaszą a tym z sosem. :)
/Widać na zdjęciu.  
Trzeba odgiąć półkole z sosem, by dostać się do składu zapisanego na półkolu z kaszą./
Genialne bym powiedziała. Gdyby nie było to po prostu świńskie.
Starsza pani z dalekowzrocznością raczej nie pokombinuje i nie sprawdzi co tam jest. Mnie się udało sprytnie kuknąć, dzięki miłej pani sprzedającej.

Smakiję chciałam pochwalić. Nie żeby to był zdrowy deser, ale na pewno nie jest szkodliwy.
/Pomijam alergie./ 
Niestety karagen mnie rozczarował i nie pochwalę.
Ciekawe też jest, że sos z owoców leśnych pojawił się później, po tym jak klient zapoznał się z dwiema poprzednimi wersjami... 

Rozczarowanie. :(

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

[157] Czerń brylantowa

Czerń brylantowa to barwnik o symbolu E-151.Znany też jako Czerń PN.

Znalazłam go wczoraj w nowych suplementach, w aptece. I bardzo mi się ten widoczek nie spodobał.

foto: ciekawe.one.pl

Czerń brylantowa to barwnik szkodliwy.
Po pierwsze to barwnik azowy, a więc mocno alergizujący.
Po drugie, z racji powyższego - absolutnie nie dla dzieci.

Po trzecie - absolutnie zakazany u osób uczulonych na salicylany.

Może uszkodzić nerki.
Badania wykazały, że w jelitach zostaje przerobiony przez bytujące tam bakterie (naturalna flora bakteryjna) do niebezpiecznych dla nas substancji. 

W połączeniu z różnymi konserwantami (np. z benzoesanem sodu) wywołuje pobudzenie, zwłaszcza u dzieci.

W wielu krajach zakazany. Między innymi w Norwegii, Finlandii, Japonii ale też  w USA i Kanadzie.
U nas dozwolony. Niestety.

Znajdziemy go w lekach - o dziwo.
W kandyzowanych owocach, kolorowych alkoholach, lodach, jogurtach, ciemnych sosach z paczki (że niby taki super pieczeniowy ten sos), niektórych musztardach, gotowcach sushi. 
Poza tym w deserach, gotowych ciastach, galaretkach. Wszędzie tam, gdzie rzekomo dodane są ciemne owoce, np. czarna porzeczka. Oczywiście nie we wszystkich.
Szczęściem są i tacy producenci, którzy doleją więcej soku i darują sobie ten barwnik.
Niestety kasa robi swoje i wielu producentów ma w D4 nasze zdrowie.

Barwi się nim także tani, gówniaty kawior - dzięki temu zabiegowi uzyskuje ładną czerń i wygląda bardziej szlachetnie.

Bojkotujemy. Zdecydowanie.

piątek, 17 kwietnia 2015

[156] Truskawki w kwietniu

Widzieliście na straganach piękne, duże truskawki?

Nie jedzcie tego, błagam!

Nie wiem co to ma w środku tak do końca, ale kupiłam to przedwczoraj i padłam...
Syn mnie ubłagał na kilka sztuk. Próbowałam wytłumaczyć, że to nie sezon, że nie mogą być  dobre itd. ale spieszyliśmy się na ważne zajęcia i nie było czasu na wojny uliczne z pięciolatkiem. ;)
Kupiłam kilka sztuk. 

Młody zjadł dwie, ja jedną.
Teraz mam wyrzuty sumienia. 
Smaku truskawki w tym nie było wcale.
Kolor dziwny jakiś.
Aromat sztuczny jak w galaratce truskawkowej.

Trzy sztuki zostały do następnego dnia.
Rano zastałam toto w miseczce i uwierzyć nie mogłam.
Kolorów dostały przeróżnych, od rudego przez fiolet do brązu.
Wyglądało to trochę jak plamy benzyny w kałuży, z dodatkiem błota. 
Wnętrze stało się brązowe jak w stłuczonych jabłkach.

Chciałam toto sfotografować, ale nie miałam czasu, a jak wróciłam okazało się, że moja mamusia szanowna dostała zawału na widok tego czegoś i wyrzuciła, żeby dziecko się nie zainteresowało broń Boże.
I fotki nie ma.

Nie wiem czym oni to spryskali, żeby było różowe i wyglądało na dojrzałe, ale na pewno nie jest to żadna naturalnie wyrośnięta i dojrzała truskawka.

Z nocnej lektury tu i tam udało mi się dowiedzieć, że truskaweczki hiszpańskie (i nie tylko) o tej porze roku naćkane są wieloma ciekawymi substancjami, w tym i takimi, które są u nas zakazane.
A u nas zakazane jest mało co.
W owocach tych znajdziemy np. bromek metylu oraz chloropikrynę.

Chloropikryna to środek chemiczny, tzw. bojowy środek trujący, silnie drażniący drogi oddechowe oraz śluzówkę przewodu pokarmowego. Nic więc dziwnego, jeśli po takiej konsumpcji zacznie boleć Was brzuch.
Możecie także zacząć kaszleć albo kichać.
To tylko niektóre z atrakcji jakie mogą się nam przydarzyć po zjedzeniu takich truskawek.

Zwykle jestem wredną matką i zakazuję mojemu dziecku trucizny i pewnie w życiu bym tego nie kupiła przed sprawdzeniem z jakim wrogiem mam do czynienia, gdyby nie to, że pędziliśmy na diagnozę i młody musiał być miły, grzeczny i przyjazny dla otoczenia. :)
No ale... kupiłam i wiem, czego wcześniej nie wiedziałam.

Uczcie się na moich błędach. :)

Aha - ciekawym polecam film " Prawdziwy koszt truskawki".
Dla ludzi o mocnych  nerwach.

Pozdrawiam

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

[155] Zdrowe zatoki z Sinus Rinse

Na początek zaznaczę, że nie jest to wpis sponsorowany. :)
Zresztą żaden nie był, jak do tej pory. Ale to tak gwoli ścisłości. :)

Dziś chciałabym Wam przedstawić i polecić preparat Sinus Rinse.
Długo już obecny  na rynku, a nadal mało znany.

Sinus Rinse ma prosty i krótki skład.
Zawiera chlorek sodu i dwuwęglan sodowy.



Co to robi?
Oczyszcza nos i zatoki, działa antyseptycznie, przeciwzapalnie oraz przeciwobrzękowo.
/Nie dotyczy osób uzależnionych od kropli do nosa - nie obkurczy od dawna rozleniwionej śluzówki./
Przy okazji nawilża.

Wskazania do stosowania Sinus Rinse są różnorakie.
Po pierwsze sprawdza się w zapaleniu zatok. Wypłukuje wydzielinę z bakteriami, wirusami, czy z ropą - przy ropnych stanach zapalnych. Wypłukuje także pyłki, a więc łagodzi objawy kataru siennego.
Generalnie oczyszcza.
Można go używać w nieżytach nosa, tak alergicznych, jak i niealergicznych.
Świetny po operacjach i zabiegach na zatokach. Przy jego pomocy pozbywamy się skrzepów i oczyszczamy wnętrze zatok.
Wspomaga proces odbudowywania śluzówki po długotrwałym stosowaniu kropli do nosa. Aczkolwiek trochę to trwa.

Od siebie dodam jeszcze coś, o czym nie mówią żadne strony apteczne.
Sinus w wersje ciepłej (rozpuszczony w ciepłej wodzie) przynosi ulgę w bólu zatok. Naprawdę ogromna przyjemność i wielka ulga zaraz po aplikacji. 

Sinus  można także stosować profilaktycznie
Generalnie dobry jest na wszystko, co dotyczy zatok i nosa.

Użycie jest proste jak budowa cepa. Naprawdę. :)
Chociaż wygląda to tak sobie.
Oto instruktaż...


Pierwszy zestaw zawiera buteleczkę.
Potem możemy kupić same saszetki. Jedna saszetka na jedną butelkę przegotowanej, letniej wody.

Ważne, by wodę przegotować i by nie była zimna.
Może być letnia, może być ciepła. Nie gorąca. Można dopasować temperaturę tak, by aplikacja preparatu sprawiała nam maksimum ulgi/przyjemności/komfortu, jak zwał tak zwał.

Wlewamy wodę do załączonej butelki, wsypujemy proszek, zakręcamy. Przykrywamy paluchem otworek i mieszamy. Potem pochylamy się nad wanną czy umywalką, przytykamy otworek butli do jednej z dziurek nosa i otwieramy usta. Oddychamy spokojnie i miarowo przez usta. Przyciskamy butelkę, woda wlewa się do nosa, przepływa przez zatoki i wylatuje... drugą dziurką. 
W połowie butelki zamieniamy dziurki, wlewamy tą drugą, wylatuje pierwszą. 

I już. Przez jakiś czas potem wysmarkujemy resztki wody, która gdzieś tam poleciała daleko w zakamarki zatok. Jeśli mamy zafajdane zatoki, jakieś zrosty po operacjach albo źle leczonych stanach zapalnych, może się zdarzyć, że nic nie leci godzinami, a nagle np. podczas gwałtownego pochylenia, z nosa wylatuje nam woda... Albo np. kładziemy się spać na boku i leci.
Nie znaczy to, że źle zastosowaliśmy preparat, ani że nie powinniśmy go stosować. To jedynie wynik tego, że mamy w głowie trochę labiryntów. :)


Osobiście używam tego cuda już trzy lata.
Ratuje mi życie. Cierpię na przewlekłe stany zapalne zatok. Mordęga.
W dodatku kicham od kwietnia do maja (testy ujemne żeby było śmieszniej), najpewniej z winy brzozy.
Sinusa uwielbiam. :)


Polecam.
Zastosowany przy alergii przeciwdziała stanom zapalnym, które często rozwijają się z powodu ciągłego kataru alergicznego. Zmniejsza podrażnienie śluzówki alergenami.
Wspomaga antybiotykoterapię. Przyspiesza leczenie.
Często zapobiega rozwojowi stanu zapalnego i sprawę daje się zamknąć już na etapie lekkiego przeziębienia.

Efektów ubocznych brak.
Chociaż.... jest jeden. Cena. Nie jest to tania impreza.
Cena opakowania saszetek 120sztuk to koszt około 70-90zł.
No ale... zdrowie nie ma ceny.

środa, 8 kwietnia 2015

[154] Domowy serek homogenizowany waniliowy

Większość dzieci uwielbia serki typu homogenizowanego.
Są gładkie, słodkie, pięknie opakowane. Nic więc dziwnego.

My nie jadamy tego typu produktów.
Głównie dlatego, że przygotowanie takiego serka w domu jest banalnie proste.


Wystarczy kilka składników:
- serek homogenizowany bez dodatków (krowi, kozi, co kto lubi)
albo
- domowy twarożek wykonany z mleka nie UHT, prosto od krowy lub kozy
(mleko zostawiamy do ścięcia, potem powoli gotujemy aż pojawią się grudki, odcedzamy wodę, twarożek taki blendujemy  na gładko)
- miód / syrop klonowy / ksylitol
- laska wanilii

Na 200g serka przeznaczamy pół laski wanilii i 1 łyżeczkę miodu / syropu klonowego.

Mieszamy i voila!

Proste, szybkie, dużo zdrowsze niż to takie kupione w sklepie, zabarwione betaniną albo innym szajsem, z niby owocami (1%), z toną cukru, karagenem do zagęszczenia itd.

Polecam.


poniedziałek, 30 marca 2015

[153] E - 476 Polirycynooleinian poliglicerolu

E - 476 to polirycynooleinian poligliceloru

Wiem, język można sobie połamać, albo odgryźć, ale warto wiedzieć co to, a przede wszystkim warto umieć wyszukać to cudo w składzie, aby oddzielić ziarno od plew.

Związek ten jest substancją chemiczną otrzymywaną z poliglicerolu i oleju rycynowego.
W produktach spożywczych "robi za" stabilizator i emulgator.
Pomaga łączyć jedno z drugim i daje gładką konsystencję.

Króluje w czekoladach, batonach, produktach oblewanych czekoladą, czekoladowych smarowidłach różnego typu. Substancja jest bardzo popularna w nadzieniu czekoladek oraz w produktach zawierających kakao. Znajdziemy ją też w sosach sałatkowych.

Dzięki niej produkt jest gładki, lśniący, czyli po prostu lepiej wygląda.
Przy okazji (o ile nie jest to cel sam w sobie) można trochę przyoszczędzić na kakao i tłuszczu.

 foto: kobieta.onet.pl

Co to nam robi?
Nie wiadomo.
Nie robi się badań na ludziach.
Jeśli więc czytacie gdzieś, że produkt jest bezpieczny, albo że "nie stwierdzono" szkodliwego wpływu, to jest to pobożne życzenie. Niby fakt, nie stwierdzono. Skoro nie zbadano, to nie stwierdzono. Proste.
Ale do bezpieczeństwa temu daleko.

Badano natomiast wpływ tego cuda na zwierzętach.
I tu już konkretnie stwierdzono! Zwierzaki cierpiały z powodu powiększenia wątroby i nerek.

Co ciekawe - Federacja Konsumentów wyszczególniała kiedyś E-476 na liście produktów potencjalnie szkodliwych zaznaczając, że niewskazane jest częste spożywanie substancji.
Gdzieś na przełomie 2013-2014 roku wpis zniknął.
Nie będę głośno myśleć dlaczego tak się stało.
Sami sobie wyciągnijcie wnioski.

foto: blog milosniczka-slodyczy.blogspot.com

Tak czy siak czytamy skład produktów z kakao/czekoladą i NIE KUPUJEMY takich, które zawierają E-476. A jest ich mnóstwo.



wtorek, 24 marca 2015

[152] Soki wyciskane z jabłek...


Jakiś czas temu pojawił się nowy sokowy gadżet.
Soki w kartonach z kureczkiem.
Dostępne wszędzie.

W Tesco, w Carrefour, w Simply, na pasażach marketów z okazji różnych eventów pod hasłem "zdrowa żywność" itd. Zwykle w pojemności 1L, 3L i 5L.


Są to soki wyciskane, nie z koncentratu.
Pasteryzowane oczywiście.
Ale bez dodatków.
W większości nie dorabiane, nie poprawiane, nie dosładzane.
Nie mają nawet sztucznej witaminy C, ani kwasu cytrynowego.

Trzeba je zszamać w ciągu 14 dni. Niektórzy producenci podają trochę dłuższy termin, ale zalecam jednak te 14 dni. Potem sok zmienia smak. 


Bazą są jabłka, więc całą akcję zawdzięczamy panu ze wschodu, temu na P.
Nie ma tego złego... jak widać.
Kupić możemy soki jabłkowe 100% albo z dodatkiem aronii, marchewki, maliny, buraka itd.
Są naprawdę smaczne. 


Różnie wypadają te smaki z różnych firm. A wszystko z powodu różnych gatunków jabłek dodanych do wyrobu. Mieliśmy już trzy różne, każdy smakował inaczej.

Jedyne co mnie niepokoi w całym tym biznesie, to worki plastikowe użyte do przechowania tego soku, wewnątrz kartonika. Na większości opakowań nie jest napisane co to za tworzywo.

A przynajmniej ja nie znalazłam.
Eko sok w plastikowym worku.... Hmmm, średnio to wypada, prawda?
Obawiam się jednak, że nie ma innej opcji tak długiego przechowywania i zużywania przez dwa tygodnie. 


Wysłałam zapytania do paru producentów. Ciekawe czy któryś  mi odpowie. :)

***

Jeśli trafiliście gdzieś na informację odnośnie opakowania, bardzo proszę o cynk.

Ps.
Na Waszą prośbę załączyłam gadżet o informowaniu mailem o nowym wpisie oraz obserwację przez google+.
Pozdrawiam i dziękuję za miłe wiadomości. :)

***

Podzielcie się swoimi doświadczeniami w temacie ww. soków. Próbowaliście?

wtorek, 10 marca 2015

[151] Potrawka do makaronu, bezmięsna, wersja 2

Nie wiem jak to nazwać, z czym ten makaron. :)
Z pychotą. :)
Niech będzie, że to potrawka. :)
W sumie to, jak się uprzeć, można taki zestaw strzelić do kaszy albo ryżu.
Ja lubię z makaronem.
Najlepiej bezglutenowym.

Składniki:
- kawałek brokuła
- jeden badylek selera naciowego
- świeży szpinak (może być mrożony, jak się uprzeć, ale liście)
- jeden fenkuł (można pominąć)
- 2 cebulki
- 2-3 ząbki czosnku
- pieczarki (ile kto lubi)
- ser pleśniowy (opcjonalnie)
-  jogurt naturalny/grecki (opcjonalnie)

przyprawy:
- sól (do smaku)
- pieprz (do smaku)
- pieprz ziołowy (łyżeczka)
- kmin rzymski (1/2 łyżeczki)
- imbir (1/2 łyżeczki)
- cząber /można inne zielsko/ (łyżeczka - rozcieramy w rękach)
- świeża pietruszka -  natka


Cebulkę szklimy na oliwie, dodajemy drobno posiekany czosnek, następnie fenkuła (posiekanego jak kto lubi) i seler naciowy (w plasterki). Dodajemy przypraw: soli, pieprzu, kminu rzymskiego i innych suchych. Dusimy pod przykryciem. Jeśli mamy świeży imbir, trzemy go lub drobno kroimy i dodajemy już teraz.
Gdy fenkuł i seler nie będą już takie twarde, dorzucamy małe kwiatki brokuła.
Gdy zmiękną dorzucamy liście szpinaku.

Można brokuła ugotować osobno, gdyby ktoś tak wolał. Wtedy dorzucamy na koniec.

Pieczarki radzę usmażyć osobno. Są lepsze gdy odparują wodę i lekko się podsmażą. Ciutkę posolone. Takie dorzucone na surowo nie mają takiego aromatu i smaku.
Usmażone pieczarki dorzucamy na koniec do dania.
Doprawiamy zieloną pietruchą.

* Można pokusić się o zabielenie całości jogurtem naturalnym.
Robię tak czasem dla syna, bo uwielbia.
* Dorzucam też czasem seler pleśniowy. Na koniec. Na wierzch. W kawałeczkach. I przykrywam.
Gaz wyłączam.

Po chwili podaję. Sera nie obsmażam. Nie jest to zdrowe.

Podajemy z czym lubimy.

Zdrowe, pyszne, bezglutenowe, bez sera i jogurtu - także bezmleczne.
No i bezmięsne.
Zaręczam, że nie bez smaku. :)

***

Wszystkie składniki można kupić w Lidlu. Fenkuła również.
Szpinak stoi tam w lodówce, paczkowane duże liście. Używam pół takiej paczki.

środa, 11 lutego 2015

[150] Młody jęczmień

Zielone cudo. Znacie?

foto: hellozdrowie.pl 

Nie,  nie będzie to żadna cudowna metoda leczenia raka.
To po prostu zdrowa roślina. A w zasadzie jej część.

Młody jęczmień to same końcówki, około tygodniowe końce jęczmienia. Młode, soczyste, pełne witamin i składników mineralnych. Wyciska się z nich SOK, który następnie trafia na nasz stół w postaci zielonego proszku.
Nie czyni cudów, ale warto go spożywać. Oto dlaczego...

Młody jęczmień ma właściwości antyoksydacyjne, hamuje procesy starzenia komórek, oczyszcza i pomaga w usuwaniu toksyn z organizmu. Jest żywy enzymatycznie, zawiera enzymy i aminokwasy egzogenne.

W 100g proszku zawiera ok. 30g białka, łatwo przyswajalne węglowodany, błonnik (około 5g) i tłuszcze.

W 100g jęczmienia znajdziemy prawie 500mg witaminy C, ryboflawinę, niacynę, kwas pantotenowy, witaminę E, K, pirydoksynę. Sporo potasu, fosforu, wapnia, magnezu i parę innych pierwiastków w mniejszej ilości. Znajdziemy w nim także krzem, którego ze świecą szukać w codziennej diecie.

foto: hellozdrowie.pl 

Na niektórych stronkach znaleźć można informację o cudownym działaniu antynowotworowym.
Nie jest to prawda i jest to prawda.
Po pierwsze zdrowe życie już samo w sobie ma takie działanie. Zapobieganie chorobom to ruch i dieta. Wiadome nie od dziś. Natomiast badań żadnych o wpływie jęczmienia na nowotwory nie ma.

Zbadano natomiast działanie jęczmienia na organizmu cukrzyków. Faktycznie spożywanie zielonego proszku poprawiło stan zdrowia chorych. Jęczmień bowiem stabilizuje poziom cukru we krwi.
Dzięki dużej zawartości wapnia dodatkowo wpływa pozytywnie na przetwarzanie cukru chorego.
W gratisie mamy zapobieganie osteoporozie.
/Uwaga hipoglikemicy - wysoki poziom wapnia przyczynia się do spadków cukru we krwi. Jeśli macie hipoglikemię, a młody jęczmień jeszcze pogarsza Wasze samopoczucie - zbadajcie wapń zjonizowany w surowicy krwi. /

Młody jęczmień odchudza. Pomaga w trawieniu, pobudza przemianę materii, ale też dodaje energii, poprawia samopoczucie, dzięki czemu łatwiej zrezygnować z kolejnej kawy czy batonika przy spadku werwy w ciągu dnia.
Warto jedną kawę dziennie zastąpić szklanką napoju z młodego jęczmienia. Na pewno wyjdzie na zdrowie.
Lepsze samopoczucie powinno być zauważalne już po paru tygodniach.
Dodatkowo zawarty w nim błonnik zapewnia uczucie sytości przez jakiś czas po wypiciu, nie musimy się więc obawiać, że zacznie nas ssać z głodu, co często zdarza się po wypiciu kawy.

Młody jęczmień podejrzewany jest także o działanie przeciwzapalne i przeciwwirusowe. Ma leczyć owrzodzenia i trądzik, zmniejszać bóle stawów. Niestety nie znalazłam żadnego wiarygodnego źródła dla tych rewelacji.
Nie znaczy to jednak, że nie należy go pić. Należy. Choćby jako źródło witamin. Jedna szklanka napoju dostarcza tyle witamin ile kg mieszanki owoców.
Jeśli nie jesteśmy w stanie zapewnić sobie pięciu porcji warzyw i owoców w ciągu dnia, warto dołożyć do diety jedną szklankę napoju z młodego jęczmienia.


Jak to zrobić?
Zakupić proszek. Sproszkowany sok. Wziąć szklankę letniej (nie gorącej) wody, przegotowanej lub mineralnej. Dobrze by było, aby temp. nie przekraczała 30 stopni. Wsypać do tego jedną łyżeczkę zielonego proszku, wymieszać (uwaga - nie rozpuszcza się do końca) i wypić.

***

Ostatnio na rynku pojawiła się pewna wariacja na temat młodego jęczmienia. Jest to ZMIELONA TRAWA JĘCZMIENNA. Uważnie czytajcie opakowania. Producenci tych preparatów krzyczą z pudełek, że ich produkt jest super, hiper, eko i bio. Łatwo kupić  taki jęczmień i nie doczytać, że to nie sok.
Niby to samo, a jednak...

Trawa jęczmienna to nie sok. To całe łodyżki wysuszone w wysokiej temperaturze, a następnie zmielone.
Plus trawy - wymiata śmieci z naszych jelit, oczyszcza je mechanicznie.
Reszta to minusy. Dużo trawiastego błonnika zaburza wchłanianie substancji odżywczych.
Część z nich zresztą i tak ginie podczas procesu obróbki (długiego suszenia) w wysokiej temp.

***

Ostatecznie można jeszcze kupić gotowy sok. Np. taki:


Nie zawiera cukrów ani innych dodatków, z wyjątkiem jednego, kwasu cytrynowego jako konserwantu. Nie jest to może samo zdrowie, ale zawsze jakaś alternatywa dla osób zabieganych. Można sobie taką flaszkę kupić, zanieść do pracy i ratować przy spadku formy, bez konieczności przyrządzania napoju z proszku.

Jeśli jednak mamy możliwość i czas, zdecydowanie przyrządzamy napój ze sproszkowanego soku.


Na zdrowie. :)



wtorek, 10 lutego 2015

[149] Zakwas buraczany

Lubicie barszcz?
Ukiście sobie buraki.


Żadnych tam słoiczków czy buteleczek z konserwowanym sokiem buraczanym nie trzeba.
Kupujemy buraki, myjemy, obieramy, kroimy.
Wrzucamy do słoja, doprawiamy jak ogórki: pieprz, ziele angielskie, liść laurowy itd.
Można wrzucić coś ostrego, jak ktoś lubi.
Obowiązkowo czosnek! Kilka obranych ząbków.


Zalewamy wodą jak na kiszone ogórki, czyli gotujemy wodę i robimy proporcję: litr wody + 1 łyżka soli.
Zalewy robimy tyle, żeby buraki były przykryte.
Odstawiamy w ciepłe miejsce.
Łazienka, kuchnia, na meble kuchenne. Gdzie ciepło.

Jeśli ogólnie chłodno w domu, można dorzucić skórkę razowego chleba.

I czekamy.
7 do 10 dni.
Po 7 dniach można włożyć palucha i spróbować. ;)


Potem gotujemy jarzynową i na koniec wlewamy do niej nasz zakwas. Nie doprawiamy octem. Nie ma potrzeby. Jak dobrze poczekamy to wyjdzie kwasior, że hej. :)
Mniam.

Samo zdrowie. Polecam. :)


wtorek, 20 stycznia 2015

[148] Mój domowy sos do sałaty typu vinegrette

Bardzo często słyszę od znajomych, że nie potrafią zrobić dobrego sosu do sałaty.
Wychodzi im zbyt kwaśny, zbyt słony, gorzki od ziół, czują w nim ocet, albo rozwarstwia się na ziołową wodę i oliwę.

W wyniku wielu prób i porażek rzucają tym w cholerę, po czym kupują gotową torebkę pełną wypełniaczy, polepszaczy smaku i innych chemikaliów i gorąco żałują, że nie umieją zrobić sami smacznego sosu...

Na wszystko jest sposób. Na ww. problemy także.
A oto klucz do sukcesu... :)

foto: źródło www.divahair.ro    

1. Suche zioła, takie z gatunku twardych, dodane do zimnej oliwy niespecjalnie się sprawdzają. Często dają gorycz, a poza tym z oczywistych względów nie miękną.
Jeśli dodamy bazylię i rozetrzemy ją w palcach, problemu nie będzie. Ale jeśli damy nierozgnieciony tymianek albo rozmaryn, będziemy gryźć suche, twarde patyczki.
Jeśli już koniecznie chcemy dodać takie zioła, zalejmy je łyżeczką/łyżką (zależnie ile ich tam jest) wrzątku, do zmięknięcia.

2. Sosy vinegrette składające się z oliwy, octu winnego, szczypty soli i pieprzu faktycznie są kwaśno-słone i brakuje im głębi smaku. Tak już jest. I chyba tak ma być.
Mnie taki sos nie smakuje, dlatego do swojego przepisu dołączyłam chińską zasadę, że jak jest słono, to musi być też słodko. Dlatego mój sos smakuje inaczej. :)

3. Żeby dobrze połączyć składniki sosu, trzeba ten sos porządnie wymieszać. Niestety - łyżeczka nadaje się do tego średnio, zwłaszcza gdy lekko merdamy nią w miseczce pełnej sosu. :)
Proponuję użyć słoiczka. Takiego małego, np. po przecierze pomidorowym. (np. Pudliszki albo Łowicz - oni robią przeciery w takich maluchach.)
Wrzucamy wszystko do słoiczka, zakręcamy i tańcujemy w rytmie brazylijskim, aż do uzyskania kremowej konsystencji. ;) Słoikiem trzeba dobrze potrzepać i wszystko się połączy. Odstawiamy i przed samym podaniem mieszamy raz jeszcze. Na pewno nie będziemy mieli osobno oliwy na jednym, a ziół na drugim liściu sałaty. Obiecuję. :)

4. Jeśli bardzo wadzi Wam smak octu, można zamiennie użyć soku z cytryny. Daje on jednak specyficzną słodycz, co też wielu ludziom nie pasuje.
Ja jednak polecam coś innego - ocet balsamiczny.
Gwarantuję, że zdziwicie się mocno, jak bardzo zmienia on smak Waszego sosu, in plus.

Świetnym wzmacniaczem sosów tego typu, przy użyciu mojego przepisu (dla wielbicieli kwasoty) jest limonka. Nie daje charakterystycznej cytrusowej słodyczy, a świetnie uzupełnia nutę kwaśną.

5. Nie zalecam dodawania cukru. Fakt, dodaje smaku i głębi naszemu sosowi. Chińczycy niczego nie robią tylko na kwaśno, ani tylko na słono, zawsze łączą smaki. Dzięki temu wszystko się razem przegryza i pięknie komponuje. Dlatego ich kuchnia jest tak bogata i tak lubiona na całym świecie.
Słodycz genialnie poprawia smak sosu vinegrette, więc i ja go dosładzam. Tyle że miodem.
Polecam spróbować.

Przeciwnikom cukru i miodu polecam ksylitol. To świetny zamiennik i też zrobi cuda z naszym sosem.

6. Radzę spróbować sosu bez dodatku wody. Niektóre przepisy podają, aby do oliwy dodać wody, dosolić, dopieprzyć i zakwasić np. cytryną. Nie wiem skąd ten pomysł. Taki sos naprawdę nie ma ciekawego smaku, naprawdę jest lekko kwaśno i słono-wodnisty.
Oryginalny winegret nie ma w składzie wody.

A oto mój pomysł:

Wersja I 

- 1 łyżka octu balsamicznego 
- 3 łyżki oliwy z oliwek 
- 1/5 płaskiej łyżeczki soli (morskiej, atlantyckiej) 
- szczypta pieprzu 
- szczypta pieprzu ziołowego (opcjonalnie) 
- 1/3 łyżeczki płynnego miodu
- sok z 1/2 limonki (opcjonalnie) 

Wszystko razem wymieszać w słoiczku i voila.
Jeśli brakuje kwaśności - dodać sok z połowy limonki. Przedtem jednak radzę spróbować.
Zawsze też można dosolić.

Wersja II

- 1 łyżka octu balsamicznego
- 3 łyżki oliwy
- 1/6 płaskiej łyżeczki soli 
- szczypta pieprzu
- szczypta pieprzu ziołowego (opcjonalnie) 
- 1/3 łyżeczki miodu
- 1 łyżeczka dobrej musztardy 

Wersja III

Dla wielbicieli mocy, albo do mdłych sałat, np. z kapusty pekińskiej.
Przepis jak wyżej tyle że na 2 łyżki octu balsamicznego dodaję 4 łyżki oliwy, czyli zmieniam proporcję z 1 do 3, na 2 do 4.

Wersja IV

Świetna dla osmarkańców albo po prostu dla wielbicieli cebulek i czosnku.
Do któregoś z ww. przepisów dodajemy drobno posiekane: 1/2 szalotki lub 1 ząbek czosnku, zgnieciony.
Przy większym zapotrzebowaniu dodajemy całą szalotkę i więcej czosnku, a ilości składników sosu mnożymy razy dwa.

Do każdego z ww. sosów możemy dodać zioła, wg gustu.

W każdym ww. sosie możemy miód zastąpić ksylitolem lub stewią.